Na Kolejowej świerki uginały się pod śniegiem. Cała ulica nimi wysadzona. Okres świąteczny, dlatego wokół drzew okręcono sznury z kolorowymi żarówkami. Już się palą, bo zmierzcha, ciemno właściwie, a nad miasteczkiem widać światła w domach na górze. Mrugają do idącego ulicą mężczyzny. A jeszcze wyżej piętrzy się czarny las. Ile razy idący po oblodzonym chodniku tak witał się ze światełkami? Kiedy był tu po raz ostatni? Pod nogami śnieg, z bocznej uliczki wyjechał samochód, błysnęła witryna cukierni. Dalej straszy opuszczona geesowska gospoda, czarny budynek Krokusa, w którym dziś tylko szczury mają swoje sprawy.
Czytaj także
Kochany synku, tyle planów z tobą wiązałam. Jak byłeś malutki, to całego obcałowywałam, nawet w siurka dawałam buziaki. Nawet w siurka... Wszędzie cię całowałam, a potem rosłeś, rosłeś, a dla mnie wciąż byłeś tym samym małym synkiem, rycerzykiem cwałującym na ratunek swojej mamusi, zarzucającym ramionka na moją szyję. Tak na koloniach płakałeś, tęskniłeś, kartki i listy pisałeś, szkoda, że już ich nie mam, przy przeprowadzce zaginęły, ale co noc o tobie myślałam, zwłaszcza wtedy, gdy byłeś już bardzo, bardzo daleko, a mnie bolało serce, jak bardzo mnie bolało, nie masz, syneczku, pojęcia. I pamiętaj: matka nigdy nie chce zła dla ciebie, nigdy, nigdy, pamiętaj o tym zawsze!
Dzwonią dzwoneczki, jadą sanie, od konia bucha para w świetle latarni, na śniegu parujący koński gnój. Mężczyzna doszedł do końca Kolejowej i skręcił w lewo, w 3 Maja. W oknach światła, mieszkańcy zasiadali do wieczornego posiłku. Obserwował pochylone nad stołami sylwetki, rozświetlone choinki i obrazy na ścianach, kwiaty w doniczkach i kryształowe żyrandole, beżowe tapety. Odgarnięty śnieg tworzył pryzmy przy krawężnikach. Błyszczały odbitym światłem jarzeniowym. Przeszedł na drugą stronę ulicy. U Jabłońskiej paliło się światło. W stołowym pokoju dostrzegł jej zwalistą postać, kobieta podeszła do kredensu i zaczęła w nim grzebać. Po chwili wyniosła filiżankę i postawiła na stole. Z dzbanka nalała gorącego napoju.
Patrzył na scenę w milczeniu, potem za węgłem wyciągnął z plecaka obciągniętą skórą butelkę. Pociągnął duży łyk, schował i ponownie stanął naprzeciw szyby. Jabłońska siedziała przy stole i patrzyła w telewizor stojący poza zasięgiem wzroku obserwatora. Jej pomarszczona twarz była okolona farbowanymi na rudo lokami. Nie wiedział, ile mogła mieć lat. Dawno temu próbował liczyć, ale nic mu z tego nie wyszło. Tak wiele osób już odeszło, mieszkańców miasteczka i okolicznych wsi, z Białki, z Grzechyni, z Zawoi, a Jabłońska żyła, mieszkała tu i piła z filiżanki. Fetor szamba wydobywający się z wygódki za kuchnią wciąż mieszał się z zapachem wypastowanej podłogi, choć teraz mężczyzna czuł tylko mroźne wieczorne powietrze i dym z palonego w piecach drewna.
Wiesz, synku, musisz uczyć się polskiego, matematyki i angielskiego. Jak będziesz miał dobre świadectwo, to łatwiej dostaniesz się na studia, lepiej ci w życiu będzie, niż mnie było. Wszystko przez matkę, gdyby nie ona, już dawno mieszkalibyśmy w segmencie, a nie tutaj. Dawali nam taki w stanie surowym na Grotach. Wielka nędza nasza. Miałem taką szansę, ona nie chciała, głupi byłem, że posłuchałem, poszliśmy do bloku, jest, co jest, trzeba się z tego cieszyć. Tylko że ja jakoś nie potrafię, dlatego musisz zadbać o angielski, bo na nim możesz wypłynąć, zabłysnąć. Pojechać i wielki świat zobaczyć. Tu się udusisz, przegrasz i już nic ci nie zostanie, synku kochany. Popatrz, co robią te komuchy, jacy oni są mądrzy. Bierz z nich przykład, bo u nas inaczej będzie dopiero za sto lat. A może za tysiąc? Może nawet za tyle...