Po roku prezydentury Andrzeja Dudy oraz rządów Prawa i Sprawiedliwości możemy powiedzieć, że wiele się w naszym kraju zmieniło: lżej jest, jakby powietrza przybyło. Wielu Polaków pozbyło się poczucia zagrożenia. Jest bezpieczniej, przebłyskuje nadzieja we wszystkich niemal dziedzinach życia kraju. To nie są marzenia, które zyskały jakiś dodatkowy impuls. To nie są efektowne zaklęcia i fantastyczne projekty, na których realizację życia nie starczy. To są rzeczy odczuwalne na co dzień – owoc pracy intelektualnej grona ludzi, którzy znaleźli się przy władzy. Owoc działania nie miękkich, ale krzepkich i odpornych na przeciwności charakterów.
A jednocześnie jest coś, co się nie zmieniło podczas tego długiego roku przesilenia politycznego. Pozostała w Polsce znacząca grupa osób negujących wizję Polski, którą realizuje ekipa Prawa i Sprawiedliwości, a także osoby sprawujące władzę – które symbolizują przemianę systemu społecznego. Tę grupę można nazwać różnymi imionami. Najtrafniejsze wydaje się jednak określenie jej jako hołdującej przekonaniu, jakie jeszcze przed wojną ujmowano w takich oto prostych słowach: „Ta pani jest głupia, ona nie lubi rosołu".
Fałszywe widzenie rzeczywistości
Zamknięcie się w urazach i fobiach zawsze przynosi niezaplanowany efekt komiczny. Nie mówię tu o socjotechnicznie perfekcyjnie działających animatorach, którzy potrafią skutecznie utrwalać urazy i fobie wobec wyimaginowanych przeciwników. Mówię o ludziach tzw. zwykłych, zasilających z dobrej woli różne inicjatywy KOD czy o tej grupie – narodowców – topniejącej na szczęście – w których ustach nawet okrzyk „Niech żyje Polska" ma zabarwienie antypisowskie, oraz o potężnej armii malkontentów święcie przekonanych, że wszyscy politycy to jedna szajka, wszystkie partie są sobie równe w ich żądzy „nachapania się", w dodatku znajdują się na pasku obcych, nienawistnych sił, które dążą do wywołania wojny światowej na naszym terytorium i wymazania Polski raz jeszcze z mapy świata.
Wszystkie te grupy mogą być w pewnym przybliżeniu ujęte w jeden mianownik: w ich postawie zaznacza się wyraźna tendencja, by żyć nie swoim, a cudzym życiem.
Dlatego właśnie tak chętnie, nierzadko nerwowo, wręcz żarłocznie „wgryzają się" w domniemany sens egzystencji swych bliźnich, na których widzą zawsze – bo w takim stanie ducha muszą widzieć – jakąś plamkę, skazę, brud, nieczystość. To nerwowe „wgryzanie się", histeryczne niekiedy drążenie, czyli nadmierne, czasem zakrawające na obsesję, zainteresowanie cudzym, rzekomym „brudem", nieczystością, niedoskonałością, wypełnia szczelnie ich dni, a nieraz i noce, odbierając spokój i wypychając na ulicę w poszukiwaniu podobnie podekscytowanych, nieutulonych w pretensjach „tropicieli zła", a czasem wpychając z kolei na łamy różnych pism i pisemek, portali i forów, by tam wyrzucać z siebie niekończącą się litanię skarg, żalów i złorzeczeń.