Wielka historia w małej wsiv

Na środku drogi leżały zakrwawione ciała w mundurach. Agresorzy obszukiwali ofiary, a kobiety plądrowały wozy. Reszta mieszkańców ze strachem oglądała te sceny przez okna swych domów. Był wrzesień 1939 roku.

Publikacja: 04.06.2021 18:00

Historię w Połoskach najlepiej widać na cmentarzu, gdzie wśród nagrobków dominują te pisane cyrylicą

Historię w Połoskach najlepiej widać na cmentarzu, gdzie wśród nagrobków dominują te pisane cyrylicą, w języku ukraińskim

Foto: Fotorzepa, Igor Sokołowskii

Druga połowa lat 50. Do mrocznych, surowych sal przesłuchań Urzędu Bezpieczeństwa w Lublinie wzywani są kolejni świadkowie. Śledztwo w sprawie zamordowania polskich żołnierzy wszczęła milicja z Białej Podlaskiej, w lipcu 1949 roku. Ale gdy ranga wielowątkowej i politycznej sprawy zaczęła rosnąć, przejęła ją bezpieka z województwa. Z zeznań przesłuchiwanych mieszkańców wsi Połoski w gminie Piszczac zaczyna się wyłaniać przebieg wydarzeń ponurego dnia 17 września 1939 roku.

„Ty polska mordo"

Świadek Ostrowski Stanisław. Rolnik. Niekarany.

– Była to niedziela, wczesna pora, tak że słońce dopiero wschodziło. Wtedy przechowywałem się we własnej stodole w słomie. Przyjechała do naszej wsi grupa polskich żołnierzy i zatrzymała się u sąsiada na podwórku. Posiadali dwa wozy parokonne i bryczkę. Część żołnierzy poszła do sołtysa po karmę dla koni.

Świadek Biedrzycki Edward. Rolnik. Niekarany.

– W domu sołtysa nie zastali, więc spotkali oni na drodze Ukraińca Ostapczuka Maksyma, którego pytali, gdzie jest sołtys. Odpowiedział im, że sołtys wyjechał do Rumunii. Odpowiedzią tą żołnierze czuli się dotknięci i zaczęli mu zwracać uwagę na niewłaściwą wypowiedź. Wówczas wszyscy zaczęli się kłócić, a żołnierze z postrachu rzucili petardą.

Świadek Klimiuk Sergiusz. Rolnik. Niekarany.

– W tym czasie padły strzały w kierunku żołnierzy. Jeden z żołnierzy rzucił petardę, później żołnierze zaczęli uciekać w kierunku taboru. Podczas tego zajścia Nazarczuk Ewa podała swojemu mężowi karabin z amunicją. Nazarczuk Teodor uciekających żołnierzy zaczął gonić, strzelając jednocześnie. Razem z nim biegli inni, wszyscy uzbrojeni w broń palną.

Świadek Dawidziuk Władysław. Rolnik. Karany w 1952 roku za handel mięsem.

– Widziałem, że sierżant Wojska Polskiego zaczął uciekać w kierunku rzeczki i został zabity przez Ukraińców w czasie ucieczki. Strzelało do niego trzech Ukraińców. Uciekający dostał kulę w głowę i upadł. Wspomniani osobnicy wraz z innymi dobiegli do sierżanta i szukali coś u niego po kieszeniach. W międzyczasie druga grupa Ukraińców strzelała do pozostałych żołnierzy, którzy nie uciekali, lecz podnieśli ręce do góry, wołając „darujcie życie, zabierzcie nasze bogactwa". Ukraińcy na to nie zważali i strzelali. Żołnierze zostali zabici. Zanim to się zaczęło, żona jednego z Ukraińców, którzy strzelali, wybiegła za mężem z motyką. Potem to właśnie ona zabrała z wozów słoninę, mięso i odzież, co widziałem na własne oczy. Po zamordowaniu żołnierzy Ukraińcy zabrali broń długą i krótką, granaty, radio, pieniądze w kasie pancernej, tabor z wozami i końmi, z tym że dwa konie zabito w czasie strzelaniny, więc pozostały tylko dwa.

Świadek Drabarz Stanisław. Rolnik. Niekarany.

Po strzelaninie podszedł do mnie Ostapczuk Piotr, Ukrainiec, z karabinem w ręku, mówiąc:

– Ty polska mordo, mów, co nauczyciel mówił na zebraniu!

Ja mu na to nic nie odpowiedziałem.

Wnętrzności rozprute motyką

Z dalszej relacji większości świadków wynika, że łącznie wówczas zastrzelono czterech wojskowych. Następnie uzbrojeni Ukraińcy nakazali polskim mieszkańcom wsi, pod groźbą zamordowania ich, pochowanie ciał żołnierzy na miejscowym cmentarzu. To, jak się potem okaże, był dopiero początek ukraińskiego terroru w Połoskach, który miał trwać aż do końca niemieckiej okupacji. Ale do tego jeszcze wrócimy.

W kwestii wydarzeń z 17 września 1939 roku największe rozbieżności w zeznaniach świadków dotyczą liczby ofiar. Według niektórych mieszkańców wsi łącznie zabito wówczas nawet 30 żołnierzy polskich, a ich ciała miały być topione w bagnach i zakopywane na polach, bez oznaczenia miejsca pochówku. Ale ci, którzy mieli o tym rzekomo wiedzieć, milczeli lub sami już nie żyli. Niektórzy świadkowie opisywali całe to wydarzenie jako „polowanie na polskich żołnierzy urządzone przez Ukraińców". Wspominano też o tym, że niektórych pojmanych przetrzymywano w piwnicach i stodołach, a po kilku dniach puszczano ich wolno.

Część mieszkańców Połosek dodawała do zeznań, że kobiety napastników nie ograniczyły się do plądrowania taboru. Tak opisuje to w swojej książce „Kolaboracja z Sowietami na terenie województwa lubelskiego we wrześniu i październiku 1939 r." historyk z Instytutu Pamięci Narodowej dr hab. Jacek Romanek w oparciu o relacje świadków: „Postrzelony plutonowy został dobity przez żonę Nazarczuka – Ewę Nazarczuk, która motyką rozpruła mu wnętrzności tak, że jelita wyszły mu na wierzch". Historyk wspomina też, że przypadkową ofiarą strzelaniny była ukraińska dziewczynka, którą w mieszkaniu trafiła zbłąkana kula.

Mimo wielu nieścisłości i różnic w szczegółach fakt popełnionej zbrodni był niezaprzeczalny. Dlatego mimo upływu czasu władze PRL postanowiły kontynuować śledztwo i doprowadzić sprawców przed sąd.

Inwigilacja UB, zemsta podziemia

W sprawie morderstwa polskich oficerów przesłuchano łącznie około 30 świadków, których zeznania w większości pokrywały się ze sobą. Problem stanowił fakt, że część osób związanych z zabójstwem po wojnie znalazła się za granicą, głównie w Związku Radzieckim. W efekcie, jak wynika z wówczas ściśle tajnej korespondencji między departamentami UB, część materiałów dowodowych udostępniano „organom bezpieczeństwa ZSRR". Następną trudność stanowił fakt, że kilka osób zamieszanych w sprawę nie przeżyło wojny, a inne z kolei, w ramach akcji „Wisła", wywieziono na tzw. Ziemie Odzyskane. Oprócz tego śledztwo opóźniała, równolegle prowadzona przez UB, inwigilacja niektórych podejrzanych.

„Otrzymano szereg dokumentów, które stwierdzają, że figurant utrzymuje kontakt z rodziną w USA. Korespondencja prowadzona jest w języku ukraińskim o treści rodzinnej, nieukrywająca żadnych domyślników. Z USA figurant otrzymuje dość często paczki średniej wartości". Taka informacja w dokumentach bezpieki dotycząca jednego z podejrzanych Piotra Ostapczuka oddaliła w czasie jego aresztowanie. Ubecja, nie chcąc spalić śledztwa dotyczącego ewentualnego „wrogiego elementu", wstrzymała działania w sprawie morderstwa w Połoskach. Dopiero pismo z Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego z 1954 roku z poleceniem „zdjęcia sprawy z naszej kontroli" pozwoliło na pojmanie Ostapczuka.

Poza tym nie wszyscy, którzy przeżyli wojnę, dożyli momentu wszczęcia śledztwa. W październiku 1946 roku doszło do tajemniczej śmierci niejakiego Jana Naroja, Ukraińca z Połosek. Ciało martwego mężczyzny, zamieszanego w morderstwo polskich żołnierzy, znaleziono na polu za wsią. Sprawców nie odnaleziono, ale najprawdopodobniej była to zemsta ze strony zbrojnego niepodległościowego podziemia, właśnie za wypadki z września 1939 roku.

Dużym problemem było to, że organy ścigania nic nie wiedziały na temat żołnierzy, którzy zostali wówczas zaatakowani. Nieznana była nawet konkretna liczba pomordowanych. W chwili, gdy wszczęto śledztwo, minęło ponad dziesięć lat od tych wydarzeń, jednak w kwestii dojścia do prawdy była to stracona dekada. Wszystko trzeba było zacząć od początku, tak jakby do zabójstwa doszło dzień wcześniej.

Prawda leży na cmentarzu

Pierwszego lutego 1956 roku na cmentarzu w Połoskach pojawił się prokurator wojewódzki w towarzystwie oficera śledczego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego oraz lekarz medycyny sądowej z Lublina. Z protokołu oględzin czytamy: „Wydobyte szkielety znajdowały się we wspólnym grobie ułożone jeden obok drugiego. Ekshumowane kości zestawione w prawie kompletne szkielety czterech osób. Wszystkie kości były pokryte piaszczystą ziemią, powleczone korzonkami roślin. Z ich wyglądu wynika, że zwłoki tych osób zostały złożone do grobu w tym samym czasie".

Podczas ekshumacji oprócz szkieletów znaleziono kilka przedmiotów, m.in. obrączkę, sygnet z fioletowym oczkiem, łańcuszek z medalikiem z wizerunkiem Matki Boskiej Częstochowskiej, dystynkcje z rękawa w stopniu starszego sierżanta, guziki z orzełkiem oraz maskę przeciwgazową z puszką. Poza tym w grobie były dokumenty niejakiego Stanisława Hernackiego, ur. 10 listopada 1896 roku w Gnieźnie, poborowego z Komendy Uzupełnień w Toruniu. To potwierdzało zeznania świadków, że ofiary były żołnierzami Wojska Polskiego.

Ale skąd właściwie ci żołnierze wzięli się w Połoskach? Zdaniem historyk dr hab. Agnieszki Kolasy z lubelskiego Uniwersytetu Marie Curie-Skłodowskiej mundurowi stacjonowali w położonej niecałe 30 kilometrów dalej Twierdzy Brzeskiej. Po jej upadku uciekali w rozsypce, podzieleni na kilka grup. W ten sposób trafili do Połosek, gdzie zginęli. Śledczym te informacje pozwoliły lepiej odtworzyć bieg wydarzeń, ale nijak nie pomogły w odnalezieniu sprawców. W tej kwestii służbom musiały wystarczyć zeznania naocznych świadków. I wystarczyły.



Wychowa dzieci na takich, jak on sam

Dokładnie pięć lat po tym, gdy w ramach ekshumacji wbito łopatę w zmarzniętą ziemię na cmentarzu w Połoskach, prokurator wojewódzki wydał postanowienie o tymczasowym aresztowaniu Michała Ostapczuka, Piotra Ostapczuka i Konstantego Kaliszuka. Wszyscy trzej przed wojną mieszkali w Połoskach i zostali zatrzymani jako podejrzani o „zamordowanie czterech żołnierzy Wojska Polskiego".

Proces przed lubelskim sądem wojewódzkim rozpoczął się 13 lipca 1961 roku na sesji wyjazdowej w Białej Podlaskiej. Rozprawa cieszyła się ogromnym zainteresowaniem lokalnej społeczności, co tak relacjonował w notatce służbowej oficer Służby Bezpieczeństwa, plutonowy Roland Zubik: „W pierwszym dniu na sali sądowej były zajęte wszystkie miejsca siedzące. Natomiast w drugim dniu, w czasie przemówień prokuratora i obrońców oraz ogłoszenia wyroku, ludzie byli nie tylko na sali, ale i na korytarzach przysłuchiwali się rozprawie".

Na samym początku obrona złożyła wniosek o zaniechanie rozprawy ze względu na przedawnienie. Sąd jednak uznał, że podczas okupacji nie można było prowadzić śledztwa, więc w sumie nie minęło więcej niż 21 lat od popełnionej zbrodni i proces toczył się dalej.

„W trakcie zeznań świadków obrońcy często zadawali im różne pytania. Świadka Dawidiuk Władysława obrońca zapytał, ile było strzałów w czasie tej strzelaniny. W tym czasie publiczność na to pytanie zareagowała okrzykami niezadowolenia. Natomiast zapytany Dawidiuk odpowiedział, że »na głupie pytanie nie będzie odpowiadał«. Należy zaznaczyć, że na niejedno pytanie obrońców publiczność reagowała głośnym szumem na sali, jak też okrzykami niezadowolenia" – relacjonował dalej plutonowy Zubik.

Główne pytanie towarzyszące przewodowi sądowemu dotyczyło nie tego „czy" lub „przez kogo" zostali zabici oficerowie WP, ale „dlaczego". Oczywiście PRL-owski wymiar sprawiedliwości nie mógł pozwolić na to, żeby ta odpowiedź wynikła dopiero z rozprawy. Już dwa miesiące przed rozpoczęciem procesu ukazał się artykuł w „Kurierze Lubelskim" mówiący o tym, że podejrzani przed wojną należeli do ukraińskiej, nacjonalistycznej organizacji Rozcwit. Co prawda z niektórych przekazów historycznych wynika, że Rozcwit to była po prostu ukraińska spółdzielnia spożywcza zrzeszająca Ukraińców z Połosek. Ale komunistyczny prokurator zignorował to i w mowie oskarżycielskiej poszedł w kierunku zgodnym z linią władzy, co wynika z relacji Rolanda Zubika:

„Prokurator podkreślał, że do morderstwa tego oskarżonych nie namawiali komuniści, gdyż Armia Radziecka zabraniała dokonywać morderstw, a więc morderstwa zostały dokonane przez szowinistów w celu rabunkowym. Po przemówieniu prokuratora na sali wybuchły oklaski i okrzyki zadowolenia. Należy zaznaczyć, że w czasie przemówienia prokuratora wielu osobom przysłuchującym się rozprawie sądowej na sali wyciskały się łzy z oczu".

Ostatecznie oskarżyciel zażądał dla morderców dożywocia. Tymczasem żaden z mężczyzn nie przyznał się do winy i obrona występowała o całkowite uniewinnienie. To z kolei wiązało się ze zmianą nastrojów wśród zebranej publiczności: „Jeden z obrońców, prosząc o uniewinnienie oskarżonego Piotra Ostapczuka, powiedział, że gdy się go uniewinni, to da mu się możliwość wychowania czwórki swoich dzieci. Wtedy na sali podniósł się szum niezadowolenia i padł taki głos, że Ostapczuk »wychowa dzieci na takich samych, jak on jest«".

Piotrowi Ostapczukowi udowodniono, że zamordował bezpośrednio jednego żołnierza, za co został skazany na dożywocie. Konstanty Kaliszuk oraz Michał Ostapczuk dostali po 15 lat więzienia za strzelanie wraz z innymi w kierunku żołnierzy, w wyniku czego zginęło dwóch oficerów. Ale nie były to ostateczne wyroki, bowiem wobec oskarżonych zastosowano amnestię, wskutek której dożywocie zmieniono na 12 lat więzienia, a dwóch pozostałych Ukraińców dostało po osiem lat odsiadki. Oprócz tego całą trójkę skazano na utratę praw publicznych.

„Po odczytaniu wyroku wśród przysłuchujących się rozprawie panowało niezadowolenie i krążyły wypowiedzi, że kara jest za mała na takie morderstwa" – kończy swą relację z procesu plutonowy Zubik.

Protest wiernego komunisty

Kiedy wydawało się, że kurtyna opadła i spektakl otwierania niezabliźnionych ran ostatecznie się zakończył, wówczas na scenie niespodziewanie pojawił się nowy aktor. Choć nie tak całkiem nowy, bowiem jego nazwisko przewijało się już w zeznaniach świadków. Był to Teodor Krat, działacz komunistyczny, przed wojną mieszkający w Połoskach. Kiedy Niemcy złamały pakt Ribbentrop-Mołotow i zaatakowały ZSRR w 1941 roku, Krat zabrał się na wschód razem z wycofującą się Armią Czerwoną i osiadł w Łucku (dzisiejsza Ukraina). Tam, już w latach 60., dotarły do niego wieści o procesie dotyczącym wypadków z 17 września 1939 roku. Zarówno wyrok w tej sprawie, jak i jego uzasadnienie Krat uznał za skandaliczne, więc postanowił polskiej opinii publicznej, jego zdaniem zmanipulowanej, przedstawić swoją wersję wydarzeń. Do Ukraińskiego Towarzystwa Społeczno-Kulturalnego wysłał list, podpisany też przez innych komunistycznych towarzyszy. Cały jego wywód, z dzisiejszej perspektywy, brzmi wręcz groteskowo:

„We wsi Połoski, gdzie zamieszkiwaliśmy, istniała komórka Komunistycznej Partii Polski, która w ciągu całego czasu prowadziła walkę o władzę radziecką i wyzwolenie mas pracujących w Polsce od wyzysku panów oraz obszarników. We wrześniu 1939 roku, kiedy faszystowskie Niemcy napadły na Polskę, a rząd sanacyjny zwiał do Rumunii, nasze wsie zostały bez władzy. Ze wschodu szła na wyzwolenie zachodnich części Ukrainy i Białorusi Armia Radziecka. (...) Członkowie KPP w tym czasie zorganizowali tymczasową władzę w gminie Piszczac i powołano uzbrojoną wartę w związku z tym, że wówczas błąkały się po okolicy bandy oficerów, które zagrażały zbrojnym napadem. Pewnego wrześniowego dnia 1939 roku do wsi wjechała uzbrojona grupa, która siłą zaczęła zabierać chłopom świnie, kury i jaja. Chłopi zaprotestowali i w tej obronnej walce, z bohaterami faszystowskimi, zwyciężyli chłopi wsi Połoski.

Niniejszym stwierdzamy, że walka chłopów wsi Połoski była walką samoobronną, zorganizowaną przez członków Komunistycznej Partii Polski, a nie przez ukraińskich nacjonalistów, których w naszej wsi wcale nie było". Podsumowując, zdaniem towarzysza Krata, pomordowani nie byli oficerami Wojska Polskiego, tylko „faszystowskimi bohaterami", którzy chcieli okraść komunistyczną wieś. To nic, że wersja przedstawiona przez partyjnego działacza nijak się miała do zeznań świadków. Od faktów silniejsze okazały się upór Krata oraz znajomości, jakie posiadał.

Jak podaje dr Mariusz Bechta, historyk warszawskiego IPN, Teodor Krat interweniował w tej sprawie u wysoko postawionych funkcjonariuszy partyjnych pochodzenia ukraińskiego. Wśród nich był m.in. pułkownik Teodor Kusznieruk, który przed wojną był aktywnym nadbużańskim komunistą, a w PRL-u pełnił funkcję m.in. delegata rządu przy dowództwie wojsk radzieckich w Polsce. Na „niesprawiedliwy" wyrok były mieszkaniec Połosek poskarżył się także Władysławowi Kozdrze – pierwszemu sekretarzowi Komitetu Wojewódzkiego w Lublinie. Krat był na tyle skuteczny, że jego protest dotarł do samego Władysława Gomułki, a odpis wyżej zacytowanego listu trafił do generalnego prokuratora PRL. Mariusz Bechta opisuje, że Krat m.in. ostrzegał polskie władze, iż ściganie sprawców zbrodni w Połoskach „nie sprzyja wzmocnieniu polsko-radzieckiej przyjaźni". Upór działacza spod czerwonego sztandaru w końcu przyniósł owoce – cała trójka oskarżonych finalnie została uniewinniona i wypuszczona na wolność.

Zatem kim byli mordercy? Nacjonalistami czy komunistami? Chcieli współpracy z Hitlerem czy Stalinem? Chcieli niepodległej Ukrainy czy władzy proletariatu? A może po prostu ich celem było tylko okraść żołnierzy i zastraszyć sąsiadów? O tym, że ta kwestia pozostała nierozstrzygnięta, można się przekonać nawet dzisiaj, odwiedzając współczesne Połoski. Natomiast wiele w tej spornej i kontrowersyjnej kwestii wyjaśnia jeszcze jedno zeznanie złożone w śledztwie:

Świadek Siwek Jakub. Rolnik. Niekarany.

– W tym czasie, gdy w naszej wsi nie było żadnej władzy, ludność ukraińska uzbroiła się w broń palną, chcąc stworzyć niezależną Ukrainę. Rozbrajali oni żołnierzy powracających do domu, zabijając ich. Wtedy Ukraińcy ci nie mieli czerwonych opasek, mordów dokonywali na własną rękę w celach rabunkowych. Parę dni później do wsi przyjechało wojsko radzieckie – wtedy Ukraińcy chodzili już w czerwonych opaskach (symbolizujących sympatie komunistyczne – red.). Za okupacji niemieckiej Ukraińcy mieli organizację UPA – Ukraińską Armię Powstańczą, do której należała prawie cała wioska. M.in. ci sami, którzy wcześniej chodzili w czerwonych opaskach.

Kościół, a właściwie cerkiew

Wie pan, ja tu wtedy jeszcze nie pracowałam. Pomnik kojarzę, oczywiście. Ale żeby tak coś więcej powiedzieć, to nie bardzo... Najlepiej będzie, jak pan porozmawia z byłym wójtem Janem Kurowskim. On na pewno będzie coś wiedział – informuje mnie przez telefon miły kobiecy głos, gdy dzwonię do lokalnej administracji. Wykręcam podany przez panią numer i rzeczywiście, były wójt zna sprawę. Umawiamy się w Urzędzie Gminy Piszczac, w granicach której leżą Połoski.

Chociaż Jan Kurowski już od ponad pięciu lat nie pełni funkcji wójta, to w najważniejszym, oprócz kościoła, budynku w Piszczacu czuje się jak u siebie. Nic dziwnego, w końcu rządził gminą ponad ćwierć wieku, a i teraz, chociaż jest na emeryturze, nadal działa aktywnie m.in. przy ochotniczej straży pożarnej. Na spotkanie przynosi gruby album fotograficzny, gdzie ma udokumentowane najważniejsze wydarzenia swojej długoletniej kariery samorządowca. – To było wielkie święto, proszę pana, wydarzenie! – wspomina Kurowski. – Był obecny wojewoda bialskopodlaski, kombatanci, przedstawiciele Związku Żołnierzy Wojska Polskiego, harcerze, policja. Cała wieś brała udział w uroczystości – na dowód czego pokazuje fotografie z września 1991 roku, gdy w centrum Połosek odsłonięto głaz upamiętniający wydarzenia z początku wojny. Niestety, kto był inicjatorem jego powstania i kto ustalał, jaki napis znajdzie się na granitowej tablicy – tego były wójt nie pamięta.

Pomnik znajduje się w samym centrum wsi, przy bramie wjazdowej na teren szkoły podstawowej. Uczniów z Połosek i okolic codziennie witają takie słowa:

NA WIECZNĄ PAMIĘĆ

Żołnierzom Wojska Polskiego

zamordowanym we wrześniu 1939 roku

przez komunistów ukraińskich

22 IX 1991

Ani dyrektor placówki, ani żaden z nauczycieli nie ma tak długiego stażu pracy, by pamiętać okoliczności powstania pomnika. W szkolnej kronice jest tylko pamiątkowy wpis wojewody:

„W dniu odsłonięcia pomnika Żołnierzy Polskich (...) ku przestrodze ludziom małej wiary".

Dumą Połosek, liczących 600 mieszkańców, jest drewniany kościół Trójcy Świętej z końca XIX wieku. Z tym że katolikom służy on dopiero od lat 50., bo powstał jako prawosławna cerkiew św. Dymitra, potem funkcjonował jako świątynia neounicka. Zawiłe losy tej zabytkowej konstrukcji jak w soczewce pokazują trudną historię sąsiedzkich relacji między Polakami i Ukraińcami. Co do samej historii to w Połoskach najlepiej widać ją na cmentarzu, również zabytkowym, leżącym kilkadziesiąt metrów od kościoła. Tam wśród nagrobków dominują te pisane cyrylicą, w języku ukraińskim. Część z nich jest mocno zniszczona, z niektórych trudno już odczytać inskrypcje. Czas z pomocą wilgoci i mchu zaciera powoli nazwiska wyryte w kamieniach. W nowszej części cmentarza, gdzie już przeważa alfabet łaciński i polskie nazwiska, leży czarna granitowa płyta w cieniu drewnianego krzyża. To właśnie w tym miejscu, w lutym 1956 roku prokuratura i UB dokonywały ekshumacji. Napis na nagrobnej tablicy niby jest podobny do tego z kamienia przy szkole, ale nietrudno zauważyć różnicę w przekazie.

Nieznanych żołnierzy polskich

którzy zostali zamordowani

przez ludność ukraińską

i tutejszą w roku 1939

wieczny pokój im

Napotkani przypadkowo na cmentarzu mieszkańcy nie umieją wyjaśnić, z czego wynika różnica w inskrypcjach. O sprawie wiedzą tyle, co ktoś im kiedyś wspominał. Kiedy pytam, kto może coś więcej wiedzieć, wzruszają ramionami. Idę więc do najważniejszej, oprócz księdza, osoby we wsi. Jednak sołtysa w domu nie ma, jak mówi mi jego żona, bo akurat wyjechał w pole. Lecz ona sama doskonale wie, kto jest najstarszy w Połoskach. Wychodzi na podwórko i pokazuje mi ręką po kolei domy, w których mieszkają nestorzy wsi. W każdym gospodarstwie staruszkowie i ich dzieci oraz wnuki przyjmują mnie życzliwie. Niestety, choć wszyscy mieszkają tutaj od urodzenia, a niektórzy z nich mieli wtedy nawet kilkanaście lat, to solidarnie twierdzą, że z tego akurat dnia nie pamiętają nic. Niektórzy próbują mi pomóc, ale pamięć ich zawodzi, w efekcie czego cały okres wojenny zlewa im się w jeden, długi i tragiczny dzień. Czy rzeczywiście nie pamiętają, czy może nie chcą pamiętać tego, co działo się ponad 80 lat temu? W Połoskach o tym, kim byli mordercy, mówią tylko dwa kamienie. A i one nie do końca się ze sobą zgadzają.

Nic wspólnego z narodowością

O komentarz zwracam się do Związku Ukraińców w Polsce. Jego przewodniczący Piotr Tyma negatywnie odnosi się do treści umieszczonej na pomniku w Połoskach. – Inskrypcja powinna odpowiadać faktom. Nie ma zgody na zbiorową odpowiedzialność. Jeżeli sprawcy byli komunistami, powinno to być napisane, a nie „społeczność ukraińska" – stwierdza.

Podobny ton wybrzmiewa w redakcji portalu internetowego Apokryf Ruski, gdzie pomnik opisany jest jako „antagonizujący społeczność wiejską" i „nieodpowiadający pamięci mieszkańców wsi". „Z ideologią komunistyczną i ukraińską narodowością sprawców zabójstwo nie miało nic wspólnego, ponieważ stanęli oni w obronie swej własności" – czytamy na portalu ukraińskiej społeczności.

Piotr Tyma zapytany o sam fakt popełnienia zbrodni przez Ukraińców jako możliwą przyczynę wskazuje nierówne traktowanie, z jakim spotykali się w 20-leciu międzywojennym jego krajanie.

– Negatywny stosunek obywateli II RP – Ukraińców do Wojska Polskiego mógł wynikać z wielu czynników, oprócz politycznych (zaangażowanie w komunizm czy przynależność do Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów) ważnym czynnikiem mogła być akcja rewindykacyjna i polonizacyjna, tj. niszczenie cerkwi, często na oczach całej wsi, profanowanie sakramentów, bicie protestujących. Do tego zachęty materialne dla osób przechodzących na katolicyzm oraz deklarujących polską przynależność narodową. Oprócz czynników narodowych niemałą rolę mogły odegrać czynniki społeczne: bieda, biurokracja oraz pogarda wobec chłopów-Ukraińców wyrażana przez przedstawicieli państwa – komentuje przewodniczący Związku Ukraińców w Polsce.

Żeby zrozumieć, o czym mówi Piotr Tyma, trzeba podjechać do wsi Międzyleś, odległej od Połosek o 15 kilometrów. Tam przy cerkwi stoi betonowy, pomalowany na niebiesko krzyż, na którym jest napisane po ukraińsku: „Pamięci barbarzyńskiego zburzenia przez polski rząd tutejszej prawosławnej cerkwi 14 lipca 1938 roku". Jest to nawiązanie do tzw. akcji polonizacyjno-rewindykacyjnej przeprowadzonej przez władze II Rzeczpospolitej pod koniec lat 30. Miała ona na celu ograniczenie wpływów prawosławia na południowym Podlasiu i Lubelszczyźnie. Mimo sprzeciwów lokalnej ludności, w większości Białorusinów i Ukraińców, burzono wówczas cerkwie, bezczeszczono ikony i przymuszano prawosławnych obywateli do przechodzenia na katolicyzm. Trudno wymagać, by miejscowi witali kwiatami przedstawicieli polskich władz, gdy zaledwie rok czy dwa lata wcześniej te same władze niszczyły święte dla nich miejsca. Tego typu działania tylko nakręcały spiralę nienawiści, która w okresie wojennym, gdy prawo pisało broń, eksplodowała, co widać było w Połoskach w czasie okupacji.

„Ukraińców tych czeba wywieść, bo to są szpiegi"

To, co działo się w Połoskach po tragicznym dniu 17 września 1939 roku, można określić jednym słowem – terror. I o zgrozo symbolem tego terroru stał się właśnie wspomniany budynek kościoła. W 1948 roku starosta powiatu bialskopodlaskiego w piśmie do urzędu wojewódzkiego tak opisywał sytuację w Połoskach w czasie wojny i tuż po jej zakończeniu:

„W 1940 roku Ukraińcy zorganizowali się w komitecie i popierani przez Niemców przejęli kościół, który stał się ośrodkiem, skąd niezwykle silnie promieniował nacjonalizm ukraiński. Powojennym przejawem tego promieniowania nacjonalizmu były bandy UPA, które szczególnie dobrze czuły się w tych okolicach".

Historyk Uniwersytetu Jagiellońskiego dr Lucyna Kulińska w jednym ze swoich artykułów przytacza opis, z którego wynika, że ów terror w tym regionie miał wymiar także symboliczny. Nie dalej jak miesiąc po wypadkach w Połoskach, raptem kilkadziesiąt kilometrów dalej na wschód, w miejscowości Jabłeczna, miały miejsce sceny podobne do tych przedstawianych w filmie „Wołyń" Wojciecha Smarzowskiego. Podczas nabożeństwa popi oraz zakonnicy z monastyru św. Onufrego urządzili tzw. pogrzeb Polski. Słomianą kukłę ubraną w biało-czerwone szmaty podpalili i wrzucili do Bugu „na wieczną zgubę".

W drugiej połowie lat 40. pamięć o wzajemnych winach nie gasła, a wręcz narastała, czego zresztą świadome były komunistyczne władze. Nowa, PRL-owska administracja mimo wsparcia ze strony Moskwy z różnym skutkiem radziła sobie z partyzanckimi oddziałami Ukraińskiej Armii Powstańczej, która po porażce nazistowskich Niemiec straciła nadzieję na własne, niepodległe państwo pod skrzydłami Adolfa Hitlera. Motywując to walką właśnie z UPA, Warszawa przystąpiła do akcji „Wisła", której celem było przesiedlenie i tym samym rozproszenie ludności ukraińskiej w Polsce. To był ostatni akord wzajemnej niechęci i odczłowieczających praktyk na tle narodowościowym, który pogłębił urazy. O tym, jaka atmosfera panowała wówczas w regionie, najlepiej świadczy list zachowany w powiatowym archiwum ze wsi Dobrynki leżącej kilka kilometrów od Połosek. Pisownia oryginalna:

„Panie Starosto, tu list tajny z Dobrynki. Z Dobrynki ma być wysiedlone 3 rodziny nie wjadomo kto, sołtys nie chce wydać bo się boi więc u nas jest 3 rodziny Ukraińców tych czeba wywieść bo to są szpiegi (...). kto co powie na tych co wywieźli ukraińców to na zachodzie ci wywiezione wszystko wiedzo i w listach przegrażają się na nas Polaków, wywieść tych Kulgawczuk Piotr, Płażuk Teodor, Gieniek Litwiniuk. to są nasze Racj".

Chociaż autor listu nie miał na to żadnego wpływu, to jego żądanie w końcu zostało spełnione i Ukraińców wywieziono. W Połoskach zostały po nich jedynie nagrobki pisane cyrylicą i pamięć o zbrodni z 17 września 1939 roku, która odżyła kilkanaście lat później za sprawą śledztwa UB i procesu. Zbrodni, która do dzisiaj dzieli ekspertów oraz historyków i nie została wyjaśniona.

Druga połowa lat 50. Do mrocznych, surowych sal przesłuchań Urzędu Bezpieczeństwa w Lublinie wzywani są kolejni świadkowie. Śledztwo w sprawie zamordowania polskich żołnierzy wszczęła milicja z Białej Podlaskiej, w lipcu 1949 roku. Ale gdy ranga wielowątkowej i politycznej sprawy zaczęła rosnąć, przejęła ją bezpieka z województwa. Z zeznań przesłuchiwanych mieszkańców wsi Połoski w gminie Piszczac zaczyna się wyłaniać przebieg wydarzeń ponurego dnia 17 września 1939 roku.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał