Reklama

Doczytają w podróży na fiordy - Joanna Parafianowicz o przesłuchaniu kandydatów na ławników Sądu Najwyższego.

Festiwal indolencji, braku zaangażowania, i infantylnych odpowiedzi. Tak można określić przesłuchania kandydatów na ławników Sądu Najwyższego.

Aktualizacja: 07.07.2018 21:41 Publikacja: 07.07.2018 02:00

Doczytają w podróży na fiordy - Joanna Parafianowicz o przesłuchaniu kandydatów na ławników Sądu Najwyższego.

Foto: wp.pl

„Jeśli chodzi o prawo, to ja mogę doczytać", „Co jest dobre, a co złe nauczyłam się od dzieci. Pracuję z grupą trzylatków", czy odpowiedź na pytanie „Co pani sądzi o reformie sądownictwa?" – „Nie wiem. Nie przygotowałam się". To dowód, że Polakom obca jest idea społeczeństwa obywatelskiego, a ich przekonanie o skorumpowanym i niesprawiedliwym wymiarze sprawiedliwości, pazernych adwokatach czy komornikach dybiących na obywatela bywa odwrotnie proporcjonalne do wiedzy o sądach i wszystkich zawodach prawniczych.

Ławnik to przedstawiciel społeczeństwa. Cieszy się prawami równymi sędziemu zawodowemu. Ale często to tylko element wyposażenia sali sądowej, tak nią zainteresowany jak biurko czy paprotka. Kandydaci na ławników SN zdają się wpisywać w ten nurt.

Prowadzę sprawy rozpoznawane w składzie sędziowsko-ławniczym, więc moje spostrzeżenia i wypracowana przez lata ocena nie są pochopne. Dzielę się nią z żalem. W pamięci mam tylko jednego ławnika zadającego pytania świadkom i stronom, dociekliwego, zainteresowanego rozprawą. Czym zajmowali się inni? Normą było błądzenie wzrokiem po suficie, lustrowanie stron i pełnomocników obojętnym spojrzeniem. Zdarzało się przeglądanie czasopism i zaglądanie do telefonu. Sapnięcie i stęknięcie, gdy na skutek aktywności jednej ze stron realne było widmo późniejszego wyjścia z sądu. Choć wielokrotnie byłam świadkiem drzemki, tylko raz, gdy na sali rozległo się niedające się zignorować pochrapywanie, pozwoliłam sobie wyrazić wątpliwość, czy sąd jest właściwie obsadzony. Sytuacja wywołała zresztą większe zawstydzenie we mnie niż w niewyspanym ławniku.

Czytaj też: Milczący sprzeciw środowiska - o wyborach ławników do SN

 

Reklama
Reklama

Oczywiście, można optymistycznie twierdzić, że ławnicy wprawdzie nie grzeszą aktywnością, ale przynajmniej nie przeszkadzają w orzekaniu. Obawiam się, że nie taki udział czynnika społecznego w sprawowaniu wymiaru sprawiedliwości miał na myśli ustawodawca w 1997 r. i inne było założenie na etapie wprowadzania ławników do SN.

W starym dowcipie mężczyzna chwalił się koledze, że na wycieczce w Norwegii widział wszystko: niedźwiedzie, renifery... A fiordy widziałeś? Stary, z ręki mi jadły!. Oby nie okazało się, że po doczytaniu prawa przez kandydatkę prawo też jej z ręki będzie jadło.

Autorka jest adwokatem, prowadzi blog pokojadwokacki.pl

Opinie Prawne
Marek Kobylański: KSeF, czyli świat nie kończy się na Ministerstwie Finansów
Opinie Prawne
Katarzyna Szymielewicz: Kto obroni wolność słowa w sieci?
Opinie Prawne
Katarzyna Wójcik: Plasterek na ranę czy prawdziwy lek?
Opinie Prawne
Piotr Haiduk, Aleksandra Cyniak: Teoria salda czy „teoria półtorej kondykcji”?
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Dwa lata rządu, czyli zawiedzione nadzieje
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama