Gdyby trafił na opór, choćby środowiskowy, zapewne życie publiczne, no, może dokładniej mówiąc, w przestrzeni telewizyjno-interentowej, byłoby spokojniejsze, a debata publiczna bardziej merytoryczna. Bezkarność w tej sferze jest moim zdaniem wielkim zaniedbaniem demokratycznej Polski. Truizmem jest mówić, że nie wolno pomawiać, znieważać, siać nienawiści.
Czytaj także: Lekceważony hejt
Tupet hejterów bierze się, moim zdaniem, z anonimowości w sieci. Piszę o cynicznych lub zdegenerowanych intelektualnie (i moralnie) ludziach, którzy nie potrafią normalnym językiem wyrazić swojej krytyki i emocji, i sięgają po zniewagi i groźby. Jest na nich rada. Trzeba odanonimizować ich, gdy naruszają prawo, które chroni też dobre obyczaje. Tak jak ściągalność alimentów wzrosła po zaostrzeniu odpowiedzialności karnej dłużników alimentacyjnych, tak samo spadnie internetowy hejt, gdy hejterów będzie można zdemaskować.
Druga grupa to celebryci hejtu, którzy może nawet prawa wprost nie łamią, ale ocierają się o groźby i zniewagi i zatruwają nasze życie publiczne językiem nienawiści. Są wśród nich posłowie, profesorowie i niestety sędziowie oraz dziennikarze. Tych ludzi szanujący się człowiek winien omijać i na ulicy, i przed telewizorem.
I tu dochodzimy do trzeciej grupy: biznesu żerującego na pogardzie dla innych. Na szczęście telewizor można wyłączyć czy to w trakcie ostrej sejmowej „debaty" czy programu z rzucającymi się sobie do oczu telewizyjnymi dyżurnymi gośćmi. Nawet jeśli barometry oglądalności mediów, klikalności portali nie zauważają naszego sprzeciwu, to i tak zyskamy na zdrowiu i swojej wolności.