425 znaków – mniej niż 3 wiadomości SMS - to rozmiar tekstu, jaki mec. Tomaszek poświęcił w swoim artykule sprawie przewodniej – dostępowi radców prawnych do obron w sprawach karnych. Lecz lepiej tyle niż wcale.
Choć zapewne wiele nas dzieli, w pełni się zgadzam, że w powyższej kwestii adwokaci za mało zrobili. Przypominam sobie jak na drugim spotkaniu wyborczym z moim konkurentem, padło pytanie o to czy wicedziekan cokolwiek zrobił w tej sprawie. Odpowiedź, jaką usłyszałem, chyba nikogo by nie zadowoliła. Ale nie pisałem o tym.
Szkoda mi tylko, że tak istotna dla naszego środowiska adwokackiego kwestia jak dostęp radców prawnych do obron w sprawach karnych stała się elementem personalnej rozgrywki wyborczej.
Jestem adwokatem jak wielu – powszechnie zwanym sądowym. Nie wstydzę się tego. Często w sądach rozmawiam z kolegami. Wiem jak trudno wykonuje się zawód, jak ciężko jest dzisiaj pozyskać klientów. Wiem, jakie problemy na początku swojej kariery mają młodzi adwokaci, ile jest zakazów, jakie napotykają i ile wymogów, którym muszą sprostać. Rozumiem też, że koledzy mający zaległości w płaceniu składek nie robią tego z buty i arogancji, ale uwagi na własne problemy finansowe.
Być może ze stratą dla własnej praktyki poświęcam czas na zabieranie głosu w sprawach ważnych dla adwokatów. Tak było w 2005 r., kiedy na łamach Rz sprzeciwiałem się nakładaniu kar na pełnomocników i obrońców („Sąd to nie wytwórnia więźniów, lecz miejsce wymierzania sprawiedliwości") i tak jest teraz.