Jankowski: Ekspresje golasa czytającego Biblię

Poselskie projekty ustaw zawsze chodziły własnymi ścieżkami. Ale w tej kadencji Sejmu coraz częściej zamiast norm prawnych można usłyszeć echo politycznego jazgotu.

Publikacja: 16.10.2013 10:45

Andrzej Jankowski - publicysta prawny

Andrzej Jankowski - publicysta prawny

Foto: rp.pl

Takim właśnie projektem jest poselski projekt ustawy o  zmianie ustawy o wdrożeniu niektórych przepisów Unii Europejskiej w zakresie równego traktowania.

Konia z rzędem temu, kto zgadnie, co posłowie mieli na myśli w takiej oto legalnej definicji? Od razu uprzedzę, że cytowane sformułowania będą drastyczne, bez cienia litości dla zdrowego rozsądku i kultury prawnej.

Tak więc, kto zgadnie, co to jest za sytuacja, w której „podmiot – osoba fizyczna oraz prawna i jednostka organizacyjna niebędąca osobą prawną, której ustawa przyznaje zdolność prawną, w szczególności ze względu na płeć, rasę, pochodzenie etniczne, narodowość, religię, wyznanie, światopogląd, niepełnosprawność, wiek, orientację seksualną, tożsamość płciową lub ekspresję płciową jest traktowana mniej korzystnie niż jest, był lub byłby traktowany inny podmiot w porównywalnej sytuacji".

Czy projekt ustawy został napisany pod dyktando nudystów i naturystów?

Kiedyś zagadki i quizy towarzyskie były krótkie i zwięzłe, jak normy prawne. Pytało się znajomego, co to takiego: nie je, nie pije, a chodzi i bije i wszyscy wiedzieli, o co chodzi. Ale czasy się zmieniają. Teraz to normy prawne stają się dla ludzi zagadkami. Cytowana  łamigłówka słowna nie jest przecież ot takim sobie zwyczajnym urzędniczym zawodzeniem,  bełkotem wyrwanym gdzieś z kontekstu, z jednej czy drugiej sprawy. To jest definicja ustawowa dyskryminacji pośredniej.

Definicja ustawowa, czyli taka definicja, która powinna bić po oczach swoją jednoznacznością, klarownością, która powinna wyjaśniać znaczenie i sens używanych w ustawie pojęć i zwrotów. Kiedy sędzia, prokurator, adwokat, ktokolwiek ma wątpliwości, jak interpretować konkretny przepis, pierwsze, co robi, to sięga do definicji ustawowej. To właśnie takie definicje z założenia powinny błyszczeć precyzją i rozwiewać wątpliwości prawne związane ze stosowanym przepisem.

Kto zgadnie na przykład, jak należy rozumieć określenie: „ekspresja płciowa". O ile wiem, jest to całkiem nowe określenie w naszym prawie. I już z tego powodu posłowie, którzy przygotowali  projekt ustawy antydyskryminacyjnej, powinni to wieloznaczne, wyjątkowo nieostre pojęcie doprecyzować. Być może autorzy przepisu, popijając przy okrągłym stoliku whisky, doznali jakiegoś chwilowego olśnienia i im zwrot: „ekspresja płciowa" kojarzy się w sposób jednoznaczny. Ale dla sędziego czy prokuratora, którzy pracują bez dopalaczy, to ustawowe pojęcie już z pewnością tak jednoznaczne nie będzie. Czy na przykład po wejściu w życie  takiego przepisu sądy będą musiały udzielać ochrony prawnej facetom, którzy swoją ekspresję płciową będą chcieli wyrażać w miejskich parkach, opalając się na golasa na trawnikach.

Ale ekspresja nie jest przecież równa ekspresji, zupełnie jak w tym chińskim przysłowiu: jedni lubią rzodkiew, a inni górki. Jednym do wyrażenie własnej ekspresji płciowej wystarczy rozebranie się ze stanika, ale dla innych będzie to tylko rozgrzewka.

W sierpniu pokazywałem znajomym z Kalifornii najciekawsze zabytki Krakowa. I jak raz, w samym centrum Krakowa, co widzimy? Widzimy faceta gołego jak święty turecki, który czyta w audi Biblię (oczywiście, jakże by inaczej, przed kościołem św. Piotra i Pawła). Nie stawiał oporu policji. Został odwieziony karetką do szpitala na badania. Widocznie przyjął interwencje ze zrozumieniem. Ale po wejściu w życie omawianych przepisów takiego zrozumienia już może mu zabraknąć. Dzisiaj mężczyzna z audi pewnie tłumaczyłby się za pomocą „głupiego żartu". Ale jestem pewien, że jak dostanie do ręki takie cacko, jak ten przepis z ekspresją płciową w tle, od razu poczuje się dyskryminowany i wystąpi do sądu z roszczeniami za naruszenie jego prawa do ekspresji płciowej. Podobnie postąpi zapewne ta rozgrzana fanka, którą ochroniarze musieli wyprowadzić ze stadionu, gdyż po bramce strzelonej przez ukochaną drużynę, ściągnęła stanik i nagim biustem dziękowała piłkarzom.

Wczytując się w projekt ustawy, można odnieść wrażenie, że został on napisany pod dyktando nudystów i naturystów. A kto wie, może lobbowali za nim miłośnicy streakersów – czyli takich ludków, którzy z biegania na golasa w miejscach publicznych, uczynili credo swojej ekspresji płciowej.

Na stadionach Hiszpanii czy Anglii są prawdziwą zmorą organizatorów meczów. Nie pomagają policyjne zatrzymania, areszty, wysokie grzywny i... słowa potępienia. Zauważyłem, że w tamtejszych mediach bardzo często słowo „streaker" poprzedza angielskie słówko „mad" – czyli szalony, obłąkany, zwariowany. W Warszawie trzeba by się już było zastanowić, czy nie jest to przypadkiem przejaw dyskryminacji czyjejś ekspresji płciowej, której ochrony tak zawzięcie domagają się posłowie. Przykład jest może nieco przerysowany, ale przez to lepiej obrazuje kierunek, w jakim zmierza radosna twórczość legislacyjna posłów. Tworzenie prawa nie polega przecież na mnożeniu postulatów, pobożnych życzeń czy zbożnych intencji. Po uchwaleniu ustawy żarty się kończą. Projekty stają się  konkretnym prawem, które prawnicy będą przekuwać w praktyce na indywidualne roszenia i sądowe procesy.

Bez dwóch zdań, autorzy projektu poszli na skróty. Odnoszę wrażenie, że po prostu przenieśli cały ten swój polityczny jazgot ze stacji telewizyjnych do ustawy, która wymaga wręcz zegarmistrzowskiej precyzji  i jedno- znaczności. Echo tych politycznych kłótni pobrzmiewa również w innej definicji ustawowej – definicji molestowania. W uzasadnieniu do projektu  posłowie piszą, że „doprecyzowali znaczenie molestowania, które poprzez nowelizację obejmie także dyskryminujące treści zawarte w środkach masowego przekazu". To, co posłowie nazywają lakonicznie „doprecyzowaniem", ma dokonać się za pomocą takich „precyzyjnych" pojęć, jak: stwarzanie atmosfery zastraszenia, stwarzanie atmosfery wrogiej, poniżającej, upokarzającej lub atmosfery uwłaczającej. Innymi słowy, dziennikarze będą narażeni na zarzut molestowania nie tylko wtedy, gdy naruszą czyjąś godność, ale także wtedy, gdy ich publikacje wywołają atmosferę zastraszenia, upokorzenia, poniżenia i wrogości. Oczywiście ani słowa wyjaśnienia, cóż to takiego ta atmosfera, czym ją mierzyć, czym mierzyć zastraszenie albo wrogość. Czy chodzi o subiektywne przekonanie, czy raczej wchodzą w grę kryteria bardziej zobiektywizowane, a jeśli tak, to o jakie? Czy chodzi o atmosferę w domu, na ulicy, w miejscu pracy? Ciekawy jestem na przykład, czy także wtedy, gdy dziennikarze wytworzą w państwie atmosferę zastraszenia i wrogości wobec korupcji, czego ani posłowie, ani rząd, ani policja nie potrafi wytworzyć, również wtedy będą odpowiadać za molestowanie przestępców w białych kołnierzykach.

W tej jednej ustawowej definicji molestowania jest więcej znaków zapytania, więcej wątpliwości niż w niejednej przedwojennej ustawie.

Szkoda słów. To nie jest żadna definicja molestowania. To jest wprowadzana tylnymi drzwiami, w ustawie o pięknym tytule: o wdrożeniu niektórych przepisów Unii Europejskiej, definicja kagańca na dziennikarzy, kagańca na wolność słowa.

Autor jest publicystą prawnym

Takim właśnie projektem jest poselski projekt ustawy o  zmianie ustawy o wdrożeniu niektórych przepisów Unii Europejskiej w zakresie równego traktowania.

Konia z rzędem temu, kto zgadnie, co posłowie mieli na myśli w takiej oto legalnej definicji? Od razu uprzedzę, że cytowane sformułowania będą drastyczne, bez cienia litości dla zdrowego rozsądku i kultury prawnej.

Pozostało 94% artykułu
Opinie Prawne
Prof. Pecyna o komisji ds. Pegasusa: jedni mogą korzystać z telefonu inni nie
Opinie Prawne
Joanna Kalinowska o składce zdrowotnej: tak się kończy zabawa populistów w podatki
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Przywracanie, ale czego – praworządności czy władzy PO?
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Bieg z przeszkodami fundacji rodzinnych
Opinie Prawne
Isański: O co sąd administracyjny pytał Trybunał Konstytucyjny?