W marcu 2003 r. policja podjęła próbę zatrzymania dwóch groźnych przestępców: Roberta Cieślaka i Igora Pikusa, zamieszanych w zabójstwo funkcjonariusza. Posesja, w której przebywali, została otoczona przez antyterrorystów. Nikt nie przewidział, że bandyci mogli rozmieścić na parterze budynku miny pułapki. Szturmujący znaleźli się w potrzasku. Jeden z nich zginął na miejscu, drugi później, wskutek odniesionych ran. Obrażenia odniosło też 16 innych funkcjonariuszy. W wyniku strzelaniny wybuchł pożar, przestępcy zginęli zatruci czadem.
Akcja wywołała falę krytyki i przybrała polityczny charakter. Opozycja żądała dymisji ówczesnego szefa MSWiA Krzysztofa Janika, a sejmowa komisja uznała, że zawinił czynnik ludzki. Akcja została źle przygotowana; nie było informacji o możliwości zagrożenia wybuchem, zabrakło też odpowiedniego zabezpieczenia służb medycznych. Na ławę oskarżonych trafiło za niedopełnienie obowiązków trzech policjantów: Grażyna Biskupska, były naczelnik wydziału ds. walki z terrorem kryminalnym Komendy Stołecznej Policji, Jakub Jałoszyński, były dowódca pododdziału antyterrorystycznego, a także Jan Pol, były wiceszef stołecznej policji.
Nie ma sensu rozwijać przebiegu procesu, w którym oskarżeni zostali dwukrotnie uniewinnieni w pierwszej instancji, z czym nie zgodziła się prokuratura, wnosząc apelację. W ubiegłym tygodniu zakończył się proces przed Sądem Okręgowym w Warszawie, a dzisiaj ma nastąpić finał tej sprawy. Prokurator żąda kary dwóch lat więzienia w zawieszeniu na pięć lat dla trzech byłych policjantów, a obrona uniewinnienia.
Bez względu na wynik tej sprawy przeraża jedno. Proces trwał długich 12 lat.W tym czasie Polska weszła do Unii Europejskiej, a w Warszawie wybudowano Stadion Narodowy, zorganizowano Euro 2012, zmieniały się rządy i premierzy, łazik Curiosity wylądował na Marsie. A proces trwał i trwał.
Dwanaście lat życia trójki ludzi, pozbawionych pracy, ze złamanymi karierami, w kompletnym zawieszeniu. To barbarzyństwo. Co powiedzą sądy, prokuratorzy zajmujący się tą sprawą, kiedy zapadną wyroki uniewinniające? Czy ktoś poniesie odpowiedzialność za tak nieprawdopodobnie długi proces, czy ktoś wystarczająco uzasadni, dlaczego to musiało trwać tak długo? Czy problemy proceduralne, organizacyjne, z biegłymi, urlopami sędziów itp. mogą być tu wystarczającym argumentem?