Bardzo możliwe, że już jesteśmy jego świadkami. Nie ma już chyba bezbolesnego wyjścia ze sporu o wybór pięciu sędziów TK. Być może rozwiązanie mogłoby polegać na częściowej akceptacji wybranych już sędziów, np. trójki, ale to wymagałoby kompromisu PO z PiS. Nawet gdyby to się udało, nadal będziemy mieli jednak problem zbyt szerokich, moim zdaniem, kompetencji Trybunału, trudnych do pogodzenia z parlamentaryzmem, z wolą demokratycznej większości. Zresztą gdyby za owymi sędziami nie stała istotna władza, nie byłoby tak ostrego sporu. Argument, że to Trybunał jest strażnikiem konstytucji, nie rozwiązuje problemu, zwłaszcza że niektórzy sędziowie TK mocno zaangażowali się w obronę jego statusu i można mieć wątpliwości co do ich bezstronności, czy nie byliby sędziami we własnej sprawie.
Ku czemu winny zmierzać zmiany w statusie TK?
Wydaje się, że gdyby sędziów TK wybierała większość np. 2/3 posłów, spory o nich nie byłyby tak intensywne. Być może byłoby wtedy w TK mniej wyrazistych osobowości, za to z mniejszą polityczną przeszłością, ale z tego powodu wartość orzeczeń Trybunału nie musi być niższa. Poza tym TK powinien pracować przy otwartej kurtynie i orzekać w istotnych sprawach w pełnym składzie. W pierwotnym projekcie noweli PiS zaproponował dwie zmiany procedury idące w tym kierunku, ale w drugiej wersji już ich nie było. Nie zmienia to faktu, że ogromne uprawnienia TK wymagają przemyślenia, czy są do pogodzenia w obecnym kształcie z demokratycznym ustrojem, czy nie są zasadne zarzuty, że zbyt często TK hamuje zmiany w Polsce. Obrońcy mocnej pozycji TK, m.in. prof. Safjan, były prezes TK, mówią, że „demokracja już dawno nie opiera się wyłącznie na rządach większości parlamentarnej". To w zasadzie prawda, ale TK w obecnym kształcie, wydający wyroki, których Sejm nie może odrzucić nawet kwalifikowaną większością, funkcjonuje od 1999 r., kilkanaście lat, a parlamentaryzm w Polsce mamy od 1493 r.