W zasadzie rząd ma swobodę w kształtowaniu swojej struktury. Na tym stwierdzeniu w tej sprawie można by właściwie poprzestać. Swoboda powinna się jednak mieścić w granicach prawa. A tu zaczynają się wątpliwości.
Status ministrów określa konstytucja, co pociąga za sobą odpowiedzialność polityczną i konstytucyjną. Pełnomocnicy umocowani są jedynie w ustawie i wydanych na jej podstawie rozporządzeniach. Ich dokonania mogą więc wymykać się osądowi zarówno powołanych do tego organów, jak i wyborców. Co więcej, takie rozwiązanie budzi zastrzeżenia z punktu widzenia zgodności z konstytucją.
Można je również krytykować – i to jest chyba najistotniejsze – ze względu na zasady organizacji zarządzania. Jeśli nawet mogą pojawić się sprawy wymagające stworzenia takiego stanowiska, to tak masowe dublowanie rządu z pewnością nie służy jego sprawności. Chyba że nie chodzi o skuteczne zarządzanie, lecz o stanowiska dla partyjnych kolegów.
Wszystkie kolejne rządy zapowiadały ograniczanie biurokracji i tańsze państwo. Tymczasem liczba urzędników systematycznie rośnie, a wraz z nimi rosną budżetowe koszty władzy. Znowu więc miało być inaczej, a wyszło jak zwykle.