Miłośnicy kultowej animacji Pixara „Wall-e” z pewnością pamiętają statek kosmiczny pełen nieschodzących z foteli grubasów w czerwonych wdziankach, którzy zajmowali się tylko jedzeniem i rozmawianiem przez komunikatory. Nie potrzebowali myśleć, podejmować jakichkolwiek decyzji, a tym bardziej czegokolwiek robić – wszystkim tym zajmowały się roboty. Nawet kapitan chcący zmienić kurs lotu w pewnej chwili musiał przechytrzyć autopilota, który uważał, że wie lepiej, co jest dla ludzi dobre. A w jego ocenie zdecydowanie nieodpowiedni był pomysł powrotu na Ziemię.

Tego typu bajki działają na wyobraźnię, ale i nieco niepokoją. Bo rzeczywistość pędzi i rozwiązania, które wczoraj oglądaliśmy – często w karykaturalnej wersji – na ekranie, obecnie zaczynają znajdować zastosowanie w kolejnych obszarach życia. Ot, jak piszemy dziś na łamach „Rzeczpospolitej”, ze sztuczną inteligencją zaczyna się oswajać nawet rodzima administracja państwowa. Okazuje się, że już teraz algorytmy podpowiadają treść decyzji administracyjnych i wykrywają próby nadużyć, a rozmaite boty i chaty doradzają petentom.

Czytaj więcej

AI pomaga rozwiązywać sprawy w urzędach. Zastąpi część urzędników?

Czy to źle? Nie, o ile nie zapomnimy o prawnych bezpiecznikach i tym, że na końcu to człowiek powinien zweryfikować efekty pracy maszyny i wziąć za nie odpowiedzialność. Choćby dlatego, by było wiadomo, czyje rozstrzygnięcie i w jakim trybie obywatel może zaskarżyć. Pamiętać też trzeba, że w Polsce nie ma regulacji dotyczącej odpowiedzialności AI za ewentualne wprowadzenie w błąd.

Zresztą szanse na to, że skończymy jak pasażerowie z filmu „Wall-e”, na razie nie są zbyt duże. Skoro jeden z ministrów pytany o używanie AI w resorcie wskazał na popularny system informacji prawnej (dla niewtajemniczonych: to taka baza przepisów i orzeczeń) – można raczej się cieszyć, że inteligencja puka do urzędów. Choćby i ta sztuczna.