Jakość prawa: 460 legislatorów to nieszczęście

Nasi posłowie, choć wielu z nich terminuje już w Sejmie ?od lat 90., nie potrafią zrozumieć, że przez wytyczanie każdemu drogi do szkoły nie zlikwiduje się wagarów.

Publikacja: 08.01.2014 14:32

Grudniowe głosowania na Wiejskiej potwierdziły niestety wszystkie słabości naszej legislacji: pośpiech, przypadkowość regulacji, znikoma czytelność przepisów dla przeciętnego odbiorcy. Wyścig z czasem przy okazji uchwalania ustawy o OFE uzmysłowił mi, że tak naprawdę katalog środków niszczących przyzwoitą legislację  na Wiejskiej nie zna granic. Przecież tak ważną dla milionów Polaków ustawę o zasadach systemu emerytalnego uchwalono bez możliwości zgłaszania poprawek do ustawy.

Co drugi dzień ?nowa ustawa

Jeżeli uświadomimy sobie, że średnio co drugi dzień mamy w kraju nową ustawę (w 2013 r. Sejm uchwalił 171 ustaw, o blisko 40 więcej niż rok wcześniej ), skala legislacyjnego problemu okaże się naprawdę ogromna. Dla porównania: w 1994 r., a więc w czasie, kiedy zmienialiśmy o 180 stopni ustrój społeczno-gospodarczy, i zapotrzebowanie na nowe prawo było nieporównywalnie większe niż obecnie, Sejm uchwalił zaledwie 85 ustaw. Bez dwóch zdań, 460 rozpolitykowanych do czerwoności legislatorów to prawdziwe nieszczęście dla jakości prawa. Jakie wartości do tworzonych w Sejmie ustaw może wnieść poseł, który w TVP, w czasie największej oglądalności, bez zmrużenia oka głosi, że „im mniej historii Polski w szkole, tym lepiej dla uczniów".

Nie tylko pośpiech, mizeria intelektualna czy zacietrzewienie polityczne są zagrożeniem dla jakości  prawa. Nasze prawo cierpi na chroniczny brak jasnej, spójnej wizji celów, które chce osiągnąć rządząca koalicja. Tak naprawdę nie wiemy, czy celem tym jest decentralizacja, czy raczej centralizacja instytucji państwowych, czy społeczności lokalne mają uzyskać pełną samorządność, czy ma to być tylko samorządność na niby, pod kontrolą państwa.

Wojna ognia z wodą

Znamiennym przykładem takiej wojny ognia z wodą są konflikty w służbie zdrowia. Z jednej strony mamy Narodowy Fundusz Zdrowia, a więc procedury, które w sposób wręcz klasyczny nawiązują do systemu nakazowo-rozdzielczego. Z drugiej  strony mamy prywatyzację i komercjalizację szpitali i ośrodków zdrowia, a więc system, który wymaga rozwiązań prawnych charakterystycznych dla zarządzania zdecentralizowanego. Każdy z tych systemów wymaga zupełnie innych instrumentów prawnych, odmiennej filozofii zarządzania. W systemie zdecentralizowanym dominują rozwiązania oparte na umowach cywilnoprawnych,  na równości stron kontraktu. Z kolei takich rozwiązań nie toleruje system nakazowo-rozdzielczy. Tak różnych rzeczy nie da się scalić w jeden harmonijny, sprawnie funkcjonujący organizm. Skutek jest taki, że niby bez przerwy coś reformujemy w tej służbie zdrowia, coś tam poprawiamy, ale tak naprawdę nie wiemy, do jakiego modelu zmierzamy.

Zaklęcia prawne

Podobnie jałową szamotaninę legislacyjną można zaobserwować wokół rynku pracy. Jest doprawdy naiwnością twierdzić, że bezrobocie spadnie, gdy przedsiębiorcy dostaną do ręki bardziej elastyczny kodeks pracy. Jak tylko sięgam pamięcią, każda kolejna nowelizacja prawa pracy dokonywała się pod hasłami walki o jeszcze większą elastyczność rozwiązań kodeksowych. Ta poselska idee fixe, poparta agresywnym lobbingiem organizacji pracodawców, nawiązuje do wszechobecnej w poprzednim ustroju wiary o omnipotencję prawa. To magiczne myślenie, tak jak zawodziło w latach 70. i 80., tak  zawodzi i teraz. Skomplikowanych zjawisk ekonomicznych nie da się ujarzmić za pomocą zaklęć prawnych. Z bezwzględnymi prawami rynku przepisy kodeksu pracy nie mogą konkurować.

Jeszcze wyraźniej sprzeczności systemowe ujawniają się w przepisach regulujących status prokuratury. Rozdzielenie funkcji ministra sprawiedliwości od funkcji prokuratora generalnego dokonało się w imię niezależności tego drugiego. Chodziło o odseparowanie prokuratora generalnego, a co za tym idzie, całej prokuratury, od wpływów i nacisków ministra sprawiedliwości, który reprezentuje zawsze interesy polityczne rządu. Szczegółowe rozwiązania ustawowe zrobiły jednak z idei niezależności prokuratora generalnego jej karykaturę. W praktyce prokurator generalny tak naprawdę nie może nawet mocniej tupnąć nogą bez zgody czy opinii Krajowej Rady Prokuratorów, na czele której stoi, żeby było jeszcze śmieszniej, główny konkurent prokuratora Andrzeja Seremeta do fotela prokuratora generalnego.

W poczekalni premiera

Teraz, po rozdzieleniu  funkcji, minister sprawiedliwości z wielką ochotą zabrał się do wytykania palcem niedociągnięć prokuratora generalnego. Krytykuje go na przykład za anachroniczne struktury organizacyjne prokuratury. Pikanterii tej krytyce dodaje fakt, że autorami tych struktur są ministrowie sprawiedliwości. To oni, a nie prokurator generalny, ustalają swoimi rozporządzeniami kształt organizacyjny prokuratury. Niezależny prokurator generalny takich możliwości nie ma. Musi czekać na decyzje ministra sprawiedliwości, jak czeka się na dobrą kartę w pokerze (oczywiście, decyzje ministra podejmowane są w uzgodnieniu z prokuratorem generalnym).

Oczekiwanie w poczekalni ministra sprawiedliwości jest  jednak niczym w porównaniu z corocznym oczekiwaniem na „klepnięcie" przez premiera rocznego sprawozdania z działalności prokuratury. W tym roku premier trzymał w niepewności prokuratora generalnego, bagatela, osiem miesięcy.

W końcu Donald Tusk to sprawozdanie odrzucił, ale procedury odwołania prokuratora generalnego przez Sejm nie uruchomił. W ten sposób, w majestacie prawa, zamiast niezależnego prokuratora generalnego, mamy prokuratora generalnego niepewnego swojego jutra.

Za legislację w państwie odpowiada zawsze rząd. Tyle że do laski marszałkowskiej wpływa coraz więcej projektów poselskich i nie zawsze są to projekty ugrupowań opozycyjnych. Wiele z nich nosi oficjalny szyld poselski tylko dlatego, by uniknąć niewygodnych i czasochłonnych procedur  związanych z uzgodnieniami resortowymi czy konsultacjami społecznymi. To właśnie jest źródłem nagłego zainteresowania posłów tak głęboko wyrafinowanymi i specjalistycznymi aktami prawnymi jak nowelizacja prawa zamówień publicznych czy kodeksu spółek handlowych.

Nie ma rezultatów

Może za wcześnie mówić o niepowodzeniu, ale próba zerwania z resortowością w tworzeniu ustaw i stworzenie Rządowego Centrum Legislacji, w którym pisze się rządowe projekty ustawy od A do Z, nie przynosi, jak dotąd, oczekiwanych rezultatów.

Proces pogarszania jakości naszego prawa nie rozpoczął się rzecz jasna za tej kadencji Sejmu. Od kilkunastu lat prawo traktuje się jak instrument załatwiania określonych spraw jak źródło uzyskiwania doraźnych korzyści politycznych. A przecież takie rozumienie prawa to czysto marksistowskie podejście. Nasi posłowie, chociaż wielu z nich terminuje już w Sejmie od lat 90., nie potrafią zrozumieć, że przez wytyczanie każdemu drogi do szkoły nie zlikwiduje się wagarów.

Autor jest publicystą prawnym

Grudniowe głosowania na Wiejskiej potwierdziły niestety wszystkie słabości naszej legislacji: pośpiech, przypadkowość regulacji, znikoma czytelność przepisów dla przeciętnego odbiorcy. Wyścig z czasem przy okazji uchwalania ustawy o OFE uzmysłowił mi, że tak naprawdę katalog środków niszczących przyzwoitą legislację  na Wiejskiej nie zna granic. Przecież tak ważną dla milionów Polaków ustawę o zasadach systemu emerytalnego uchwalono bez możliwości zgłaszania poprawek do ustawy.

Pozostało 93% artykułu
Opinie Prawne
Marek Kobylański: Dziś cisza wyborcza jest fikcją
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Reksio z sekcji tajnej. W sprawie Pegasusa sędziowie nie są ofiarami służb
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Ideowość obrońców konstytucji
Opinie Prawne
Jacek Czaja: Lustracja zwycięzcy konkursu na dyrektora KSSiP? Nieuzasadnione obawy
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie Prawne
Jakubowski, Gadecki: Archeolodzy kontra poszukiwacze skarbów. Kolejne starcie