Na szczęście dla wymiaru sprawiedliwości Jarosław Gowin nie jest już ministrem, lecz negatywne skutki jego pseudoreformy są coraz bardziej widoczne. Tak to jest, gdy do ustrojowych zmian w sądownictwie zabiera się polityk-ideolog, który ma w nosie literę prawa i kieruje się jego duchem, pojmowanym w dodatku bardzo swoiście. Duch ten nie opuścił ministra, gdy podejmował decyzje o przeniesieniu ponad 500 sędziów ze zniesionych przez niego sądów rejonowych na inne miejsca służbowe, bo zamiast niego podpisali je wiceministrowie. Jak już pisałem: „Szkoda, że minister nie podpisał się osobiście pod tymi decyzjami, tylko wyręczył się wiceministrami. Czyżby zabrakło mu już tego ducha, a może czegoś innego? Prezydent RP nie posiłkuje się swoimi ministrami, sam podpisuje nominacje sędziowskie i osobiście je wręcza". Było to pytanie retoryczne, na które każdy zainteresowany mógł sobie odpowiedzieć. Minister nie zrobił tego albo z niewiedzy, albo z arogancji, albo z sobie tylko znanego powodu. Z pewnością nie zdawał sobie sprawy, jakie będą tego skutki w świetle uchwały z 28 stycznia 2014 r. pełnego składu Sądu Najwyższego, która jest dla niego druzgocąca.
Nie podpisywał sam
Sąd Najwyższy stwierdził, że w wydaniu decyzji o przeniesieniu sędziego na inne miejsce służbowe ministra sprawiedliwości nie może zastąpić sekretarz ani podsekretarz stanu. Zaznaczył jednocześnie, że wykładnia dokonana w uchwale wiąże od chwili jej podjęcia.
Przeprowadzanie reform sądownictwa jest wciąż nieudolne i chaotyczne
Sąd Najwyższy podzielił tym samym pogląd wyrażony we wcześniejszej uchwale składu siedmiu sędziów z 17 lipca 2013 r. Według Sądu decyzja o przeniesieniu na inne miejsce służbowe podjęta przez inną osobę, także „z upoważnienia" ministra sprawiedliwości, jest wadliwa, a sędzia, którego ona dotyczy, nie może wykonywać władzy jurysdykcyjnej w sądzie, do którego został „przeniesiony". Zważywszy, że minister nie podpisał osobiście ani jednej takiej decyzji, wszystkie obowiązki w tym zakresie zrzucając na podsekretarzy stanu, z tamtej uchwały SN wynikało, że każdy przeniesiony w ramach likwidacji sądów sędzia powinien rozważyć, czy może orzekać w nowym miejscu pracy.
Trudno dociec, dlaczego ministrowi nie chciało się podpisać osobiście tych decyzji, będących przecież konsekwencją wprowadzonej przez niego reformy sądów. Minister wolał poświęcić swój cenny czas na osobiste podpisywanie dekretów o powołaniu do pełnienia funkcji prezesa sądu apelacyjnego i prezesa sądu okręgowego.