Zorganizowałem striptiz dla profesorów

Prof. Zbigniew Ćwiąkalski, adwokat, były minister sprawiedliwości, opowiada, jak został prawnikiem

Aktualizacja: 25.03.2014 16:45 Publikacja: 25.03.2014 13:16

prof. Zbigniew Ćwiąkalski

prof. Zbigniew Ćwiąkalski

Foto: Fotorzepa, Piotr Nowak PN Piotr Nowak

Rz: Grał pan w filmie samego siebie – wykładowcę akademickiego w komedii Juliusza Machulskiego „Vinci". Nie chciał pan zostać aktorem?

Prof. Zbigniew Ćwiąkalski:

Zawsze wiedziałem, że będę prawnikiem. Chociaż rzeczywiście jeszcze w podstawówce grałem w młodzieżowym teatrze. Pamiętam, że wystawialiśmy m.in. „Calineczkę" i „Dzikie łabędzie".

Kogo pan grał?

Dokładnie nie pamiętam. Na pewno nie Calineczkę. A w „Dzikich łabędziach" bodajże Petera. To było w szkole podstawowej w Łańcucie. Graliśmy w sali kinowej, frekwencja była stuprocentowa. Występowałem też w konkursach recytatorskich.

Jak doszło do tego, że zagrał pan w „Vinci"?

Realizatorzy filmu zwrócili się do administracji uniwersytetu z prośbą o wskazanie grupy studenckiej i prowadzącego do odegrania sceny egzaminu. Pani z administracji przyszła do mnie i stwierdziła: „chyba pan najlepiej się do tego nadaje".

Dlaczego właśnie pan?

Chyba uznała, że jestem najodważniejszy przez to, że miałem sporo kontaktów z mediami. Scena, która trwała w filmie kilka sekund, była nagrywana trzy godziny. Po moich sugestiach wprowadzono też pewne zmiany do scenariusza. Plan był taki, że wszyscy egzaminatorzy siedzą. Wyjaśniłem, że to mało realistyczne, bo zazwyczaj część chodzi po sali – żeby uniemożliwić studentom ściąganie. ?Tak też się stało.

Mimo takiej smykałki filmowo-teatralnej był pan jednak pewien prawa. Dlaczego?

Duży wpływ miał na mnie ojciec, który przed wojną był sędzią. Po wojnie nie mógł już wykonywać zawodu – jako sanacyjny sędzia nie mógł orzekać. Był radcą prawnym. Często przynosił do domu akta spraw cywilnych. Pamiętam, że jako młody chłopak często siadałem i czytałem te akta, rozmawiałem o nich z ojcem. Oprócz prawa zawsze pociągła mnie też medycyna. Podczas studiów chętnie chodziłem na zajęcia z medycyny sądowej i psychiatrii. Mam znajomego, który jest i adwokatem, i lekarzem. Takie połączenie to mój ideał. Niestety, wymagałoby to ogromnego wysiłku.

Podczas studiów zawiesił pan działalność aktorską?

O nie. Tym razem jednak był to kabaret. Nazywał się Paragraf. Był to chyba jedyny kabaret w całej historii Wydziału Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Starczało czasu na naukę?

Tak. Choć było intensywnie. Studia prawnicze trwały bowiem wtedy cztery lata. Program był więc przeładowany. Ale oczywiście znajdował się też czas na integrację. Jako starosta roku często organizowałem wyjścia dla studentów, na które przychodzili też wykładowcy. Pamiętam, że kiedyś organizowałem takie spotkanie w słynnym krakowskim lokalu nocnym – w Feniksie. Obsługa pytała mnie, czy ma być program artystyczny. Powiedziałem, że tak. Choć nie miałem pojęcia, na czym ma polegać. Przyszli dziekani, profesorowie. I okazało się, że ten program artystyczny to striptiz... Pamiętam, że jeden z profesorów, krótkowidz, przemieszczał się w rytm muzyki od stolika do stolika, żeby zobaczyć finał.

Nie miał pan później problemów?

Bynajmniej.

W końcu został pan na uczelni.

Zostałem asystentem. To był 1972 rok. Ówczesny kierownik Katedry Prawa Karnego prof. Kazimierz Buchała wymagał jednak od nas, żebyśmy mieli także do czynienia z praktyką. Dlatego skończyłem aplikację sądową. Nigdy jednak nie orzekałem.

Ciągnęło chyba jednak pana do praktyki, skoro został pan adwokatem.

Tak. W 1988 roku zostałem wspólnikiem w firmie prawniczej. Kilka lat później, po habilitacji, wpisałem się na listę adwokatów. Bardzo lubię występować w sądzie, szczególnie jeśli sprawy są polemiczne i można wykazać się nie tylko wiedzą, ale i zadawać pytania świadkom czy oskarżonym.

Pana dzieci kontynuują rodzinną tradycję?

Córka przyszła do mnie po maturze i powiedziała, że chce studiować historię sztuki. Odpowiedziałem, że pięknie, ale ja jej przez całe życie nie będę utrzymywał. Ostatecznie została adwokatem. Syn szkoli się na notariusza. Zięć i synowa są notariuszami. Tylko żona jest socjologiem. I cały czas powtarza, że jest jedyną normalną osobą w rodzinie.

—rozmawiała Katarzyna Borowska

Rz: Grał pan w filmie samego siebie – wykładowcę akademickiego w komedii Juliusza Machulskiego „Vinci". Nie chciał pan zostać aktorem?

Prof. Zbigniew Ćwiąkalski:

Pozostało 97% artykułu
Opinie Prawne
Marcin J. Menkes: Ryzyka prawne transakcji ze spółkami strategicznymi
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Iwona Gębusia: Polsat i TVN – dostawcy usług medialnych czy strategicznych?
Opinie Prawne
Mirosław Wróblewski: Ochrona prywatności i danych osobowych jako prawo człowieka
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Święczkowski nie zmieni TK, ale będzie bardziej subtelny niż Przyłębska
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Biznes umie liczyć, niech liczy na siebie