Jak doszło do tego, że zagrał pan w „Vinci"?
Realizatorzy filmu zwrócili się do administracji uniwersytetu z prośbą o wskazanie grupy studenckiej i prowadzącego do odegrania sceny egzaminu. Pani z administracji przyszła do mnie i stwierdziła: „chyba pan najlepiej się do tego nadaje".
Dlaczego właśnie pan?
Chyba uznała, że jestem najodważniejszy przez to, że miałem sporo kontaktów z mediami. Scena, która trwała w filmie kilka sekund, była nagrywana trzy godziny. Po moich sugestiach wprowadzono też pewne zmiany do scenariusza. Plan był taki, że wszyscy egzaminatorzy siedzą. Wyjaśniłem, że to mało realistyczne, bo zazwyczaj część chodzi po sali – żeby uniemożliwić studentom ściąganie. ?Tak też się stało.
Mimo takiej smykałki filmowo-teatralnej był pan jednak pewien prawa. Dlaczego?
Duży wpływ miał na mnie ojciec, który przed wojną był sędzią. Po wojnie nie mógł już wykonywać zawodu – jako sanacyjny sędzia nie mógł orzekać. Był radcą prawnym. Często przynosił do domu akta spraw cywilnych. Pamiętam, że jako młody chłopak często siadałem i czytałem te akta, rozmawiałem o nich z ojcem. Oprócz prawa zawsze pociągła mnie też medycyna. Podczas studiów chętnie chodziłem na zajęcia z medycyny sądowej i psychiatrii. Mam znajomego, który jest i adwokatem, i lekarzem. Takie połączenie to mój ideał. Niestety, wymagałoby to ogromnego wysiłku.