Jest sprawą dość oczywistą, że poseł zostawszy szefem dyplomacji powinien się koncentrować na polityce międzynarodowej i wojaże po Kujawach i Pomorzu raczej byłyby dla niego zbytecznym zajęciem. Ostatnie wydarzenia polityczne wskazują, że nie wszyscy skłonni są ten pogląd podzielać.
O co w tym wszystkim chodzi, by nie powiedzieć trywialnie, że chodzi o pieniądze. Prawnicy w takich razach mawiają, że chodzi o przepisy prawa. Albo o ich omijanie, albo też o niezrozumienie i błędną wykładnię. Ktoś albo nie zna ustawy, albo też nie zrozumiał, co przepisy ustawy do niego mówią.
W sprawie „koniunkcji" piastowania funkcji parlamentarzysty i stanowiska ministra przepisów jest niewiele, bo raptem cztery, a jeżeli chodzi o konsekwencję dla otrzymywanego z tego tytułu uposażenia, to dwa, zawarte w dwóch aktach prawnych.
Chodzi o ustawę z 9 maja 1996 r. o wykonywaniu mandatu posła i senatora i ustawę z 31 lipca 1981 r. o wynagrodzeniu osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe. W pierwszej miarodajne są przepisy art. 25 ust. 1 i 2 oraz 32 ust. 1, z drugiej natomiast art. 4 ust. 2.
W świetle tych przepisów zasady wynagrodzenia parlamentarzystów są proste. Przysługuje im uposażenie poselskie lub senatorskie, zwane dalej „uposażeniem", wypłacane miesięcznie, także za niepełne miesiące sprawowania mandatu.