Reklama

Maciej Berek: Dla legislacji porzuciłem morze i żeglowanie

Jak zostałem prawnikiem...dla „Rzeczpospolitej”: Maciej Berek, prezes Rządowego Centrum Legislacji

Publikacja: 27.01.2015 17:49

Maciej Berek: Dla legislacji porzuciłem morze i żeglowanie

Foto: Fotorzepa

Rz: Czy ciężko było się przenieść z Trójmiasta do Warszawy?

Maciej Berek: Nie była to łatwa decyzja. Właśnie miałem odbyć pierwszy rejs po Bałtyku. Kiedy otrzymałem pracę w Kancelarii Senatu, musiałem z niego zrezygnować. Wcześniej żeglowałem wyłącznie po wodach śródlądowych. Szkoliłem nawet młodzież.

Do czasu przyjazdu do stolicy nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo jestem związany z morzem. Mieszkałem niewiele ponad kilometr od plaży. Było dla mnie normalne, że po chwili spaceru znajdę się na plaży.

Nie żałował pan przeprowadzki?

Nie. Stolica daje dużo większe perspektywy rozwoju zawodowego. Lubię jednak wracać nad morze, zwłaszcza jesienią, kiedy plaże nie są zatłoczone.

Reklama
Reklama

Kiedy zdecydował pan, że zostanie legislatorem?

Zdecydował o tym przypadek. Po prostu odpowiedziałem na ogłoszenie o pracę i zostałem zatrudniony w Kancelarii Senatu. Mój ojciec też pracował jako urzędnik państwowy. Na pewno pomogło mi to w wyborze miejsca zatrudnienia.

Zawsze chciał pan studiować prawo?

Decyzje o wyborze studiów podjąłem pod koniec liceum. Prawo wybrałem, bo dawało dużo możliwości.

Prowadził pan bujne życie towarzyskie w trakcie studiów?

Raczej nie. Już wówczas pracowałem w Gdańskiej Fundacji Integracji Europejskiej.

Reklama
Reklama

Pewnie dobrze zna pan języki obce.

Znam angielski oraz podstawy francuskiego. Języków ciężko było się nauczyć na uczelni. Pamiętam, że na pierwsze zajęcia z języka angielskiego spóźniłem się i byłem przekonany, że to lektorat z niemieckiego. Po chwili okazało się jednak, że prowadzący mówi po angielsku, ale z nieco dziwnym akcentem. Był to Hindus, który osiadł w Polsce. Angielskiego nauczyłem się w Wielkiej Brytanii. Spędziłem tam kilka miesięcy, codziennie chodząc do szkoły językowej. To była  namiastka obecnego Erasmusa. Po szkole musiałem jednak dorabiać, by pokryć koszty życia w Londynie. Od rodziców dostałem pieniądze tylko na pierwszy miesiąc.

Czym się pan zajmował?

Roznosiłem ulotki, dzięki czemu poznałem najróżniejsze zakamarki Londynu. Pracowałem również w hotelu. Prowadzący go Hindus oddelegował mnie raz na budowę nowego obiektu. Miałem zastępować betoniarkę, czyli mieszać łopatą na podłodze cement z piaskiem i wodą. Nie sprawdziłem się jednak w tej roli i wróciłem do hotelu.

Nauka języka zaprocentowała?

Tak. Zarówno w Kancelarii Senatu, jak i później – w pracy w Najwyższej Izbie Kontroli – angażowałem się w kontakty międzynarodowe. Uczestniczyłem w spotkaniach przygotowujących Polskę do członkostwa w Unii. NIK prowadziła programy szkoleniowe dla niektórych państw azjatyckich. Uczyliśmy, jak prowadzić audyty. Byłem na przykład w Kazachstanie, Armenii czy Albanii.

Reklama
Reklama

Poza żeglarstwem ma pan jakieś hobby?

Lubię jeździć na nartach. Co roku w męskim gronie wyjeżdżamy na kilka dni w góry. Świetnie się na takich wyjazdach resetuję.

Z podróży w Alpy przywożę maleńkie drewniane domeczki, nieco podobne do budek lęgowych dla ptaków. Zawieszam je potem przed domem.

—rozmawiała Katarzyna Wójcik

Opinie Prawne
Marek Kobylański: KSeF, czyli świat nie kończy się na Ministerstwie Finansów
Opinie Prawne
Katarzyna Szymielewicz: Kto obroni wolność słowa w sieci?
Opinie Prawne
Katarzyna Wójcik: Plasterek na ranę czy prawdziwy lek?
Opinie Prawne
Piotr Haiduk, Aleksandra Cyniak: Teoria salda czy „teoria półtorej kondykcji”?
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Dwa lata rządu, czyli zawiedzione nadzieje
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama