Pewnie dobrze zna pan języki obce.
Znam angielski oraz podstawy francuskiego. Języków ciężko było się nauczyć na uczelni. Pamiętam, że na pierwsze zajęcia z języka angielskiego spóźniłem się i byłem przekonany, że to lektorat z niemieckiego. Po chwili okazało się jednak, że prowadzący mówi po angielsku, ale z nieco dziwnym akcentem. Był to Hindus, który osiadł w Polsce. Angielskiego nauczyłem się w Wielkiej Brytanii. Spędziłem tam kilka miesięcy, codziennie chodząc do szkoły językowej. To była namiastka obecnego Erasmusa. Po szkole musiałem jednak dorabiać, by pokryć koszty życia w Londynie. Od rodziców dostałem pieniądze tylko na pierwszy miesiąc.
Czym się pan zajmował?
Roznosiłem ulotki, dzięki czemu poznałem najróżniejsze zakamarki Londynu. Pracowałem również w hotelu. Prowadzący go Hindus oddelegował mnie raz na budowę nowego obiektu. Miałem zastępować betoniarkę, czyli mieszać łopatą na podłodze cement z piaskiem i wodą. Nie sprawdziłem się jednak w tej roli i wróciłem do hotelu.
Nauka języka zaprocentowała?
Tak. Zarówno w Kancelarii Senatu, jak i później – w pracy w Najwyższej Izbie Kontroli – angażowałem się w kontakty międzynarodowe. Uczestniczyłem w spotkaniach przygotowujących Polskę do członkostwa w Unii. NIK prowadziła programy szkoleniowe dla niektórych państw azjatyckich. Uczyliśmy, jak prowadzić audyty. Byłem na przykład w Kazachstanie, Armenii czy Albanii.