Polskie prawo i organy ścigania nie przymykają przecież oczu, zwalczają i bez konwencji przemoc wobec kobiet.
Dość przypomnieć, że np. w 2013 r. wszczęto 29,8 tys. postępowań karnych i stwierdzono 17,5 tys. takich przestępstw. Są zagrożone surowymi karami: za znęcanie się fizyczne lub psychiczne nad osobą najbliższą lub nad inną osobą pozostającą w stosunku zależności od sprawcy, grozi kara więzienia do pięciu lat, a jeżeli czyn połączony jest ze szczególnym okrucieństwem – do lat dziesięciu.
Każdy przyzna, że prawo karne to nie wszystko, ale konwencje z natury swej albo ustanawiają niski standard prawny – wspólny mianownik dla różnych krajów, albo są ogólnikowe. Konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, sporządzona w Stambule 11 maja 2011 r., obejmuje zarówno kraje starej Europy – w których w zasadzie standard europejski powinien być wzorowo egzekwowany – jak i z jej wschodniej flanki, a nawet Turcję. Z tego względu niektóre jej regulacje są dla Polaków wręcz egzotyczne.
Co więcej, w lwiej części powiela ona już dawno ratyfikowaną przez Polskę konwencję Organizacji Narodów Zjednoczonych w sprawie likwidacji wszelkich form dyskryminacji kobiet z 1979 r. Tamta też zobowiązuje państwa-sygnatariuszy do podjęcia stosownych kroków „w celu zmiany społecznych i kulturowych wzorców zachowania mężczyzn i kobiet w celu osiągnięcia likwidacji przesądów i zwyczajów lub innych praktyk, opierających się na przekonaniu o niższości lub wyższości jednej z płci albo na stereotypach roli mężczyzny i kobiety".
Cóż zatem wzbudza takie emocje?