Wszyscy chyba pamiętają scenę z „Misia" w reżyserii Stanisława Barei, kiedy to prezesowi Ochódzkiemu zginął płaszcz w szatni. Śmieszne? Pewnie. No to teraz spróbujmy wyobrazić sobie podobną scenę po (nomen omen) 1 kwietnia w urzędzie skarbowym. Od tego dnia rusza reforma administracji skarbowej. Dyrektor izby staje się przełożonym urzędu skarbowego.
Ministerstwo Finansów zapomniało chyba, że reforma struktury to jedno, a procedura to drugie. Ta pozostaje bez zmian, co oznacza, że od decyzji urzędu skarbowego można się odwołać do dyrektora izby. No i bomba. Pan kierownik szatni w akcji: – Niech pan nie krzyczy na naszego pracownika. Ja jestem kierownikiem tej szatni! Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?
I co, drogi podatniku, zrobisz? Poskarżysz się na szatniarza kierownikowi szatni? Bardzo proszę. Niech pan czyta: Za garderobę i rzeczy pozostawione w szatni szatniarz nie odpowiada. Amen.
Zanim podatnik zasiądzie do pisania odwołania, warto, by się zastanowił, czy to ma sens. Jeśli sprawa jest sporna, urzędnik, by nie narazić się przełożonemu, uzgodni z nim, jakie stanowisko ma w sprawie zająć. To zresztą nie powinno dziwić, bo i doświadczenie, i zakres kompetencji zwierzchnika powinien być większy. Gdy rozstrzygnięcie jest nie po naszej myśli, piszemy odwołanie do dyrektora izby skarbowej, który taką decyzję właśnie, faktycznie rzecz biorąc, wydał. A trudno przypuszczać, by nie zgodził się z własną decyzją.
Jeśli istotą reformy było ograniczenie administracji skarbowej, wystarczyło uprościć system i dopasować urzędniczy aparat do zmniejszonych obowiązków. Poza zyskiem finansowym byłoby i zadowolenie podatników.