Statystyki policyjne jaśnieją: przestępczość w Polsce od lat systematycznie spada. Oczywiście zasługa w tym skutecznych funkcjonariuszy. Cieszą się też autorzy niezliczonych nowelizacji kodeksu karnego – surowsze i doskonalsze prawo tak wystraszyło przestępców, że zrezygnowali z drogi występku, a ci mniej strachliwi odsiadują wieloletnie wyroki.
A zamkniętych za kratami mamy naprawdę sporo, niemal najwyższy odsetek w Europie. Daleko nam do Holandii, która sprzedaje miejsca w opustoszałych więzieniach Norwegii, aby jej skazani obywatele odbywali w nich swoje kary. Oczywiście nie wszyscy. Tylko ci, którzy nie mają rodzin, bo – jak twierdzi rząd w Oslo – rozłąka z rodziną to dla więźnia dodatkowy stres.
Choć u nas na razie wzorce są inne, statystycznie wypadamy całkiem nieźle. A ma być jeszcze lepiej, bo zmieniony kodeks karny zakłada, że sądy będą orzekać więcej kar wolnościowych.
Niestety, fakty są nieubłagane. To, że przestępców jest mniej, wynika nie tyle ze skuteczności funkcjonariuszy czy kodeksów, ile z demografii. Ludzi w Polsce jest po prostu mniej, również w grupie młodocianych (19–21 lat), tradycyjnie najbardziej narażonej na ryzyko wejścia na drogę przestępczą. Statystykom sprzyja też masowa emigracja rodaków na Zachód.
Sielankę jeszcze bardziej psują dane dotyczące recydywy. Tu trend jest wyraźnie rosnący. Dlaczego? Przez całe lata polityka karna opierała się na modelu sowieckim, zakładającym, że trzeba karać surowiej, bo to odstraszy czarne owce. Szedł za tym niepohamowany legislacyjny populizm, który owo podejście utwierdzał ciągłym zaostrzaniem kar.