To hasło zarówno liderów dużych, poważnych partii, jak i wyborczego planktonu. Więcej w tym jednak populizmu niż realnych argumentów.
Tak też było w obecnej kampanii. Niestety, zdarza się, że ów populistyczny pęd po wyborach nie słabnie, a zwycięzcy z impetem przystępują do reformowania zdefiniowanego zła. W ciągu ostatnich lat fotel ministra sprawiedliwości zajmowało kilkanaście osób. Każdy nowy minister, nawet jeśli zostawał nim przypadkowo, przychodził do resortu z gotowym planem naprawczym. Każdy chciał usunąć patologie, przywrócić sądy obywatelom, skrócić czas procesów. Wszyscy ekspresowo zmieniali kodeksy, ustawy, procedury, likwidowali sądy, by potem je przywrócić. Efekt tych reform to chaos i bałagan, a procesy trwają dłużej niż trzy lata temu, kiedy owych reform jeszcze nie było.
Para poszła w gwizdek, czyli w odkręcanie zmian lub prostowanie nieprzemyślanych reform, których ofiarą padli wcale nie sędziowie, ale obywatele. Z całą pewnością dziś można postawić tezę, że wymiar sprawiedliwości lepiej funkcjonował i lepiej by funkcjonował, gdyby tych, często dyktowanych demagogią, reform w ogóle nie było. Tak, lepiej, gdyby nie zrobiono nic.
Oczywiście nie oznacza to wcale, że Temida czy prokuratura są świetne. Ciągle dużo w nich pozostałości po PRL – w mentalności, przerdzewiałych procedurach czy braku szacunku dla własnego urzędu. Bo prawdziwych, fundamentalnych reform nigdy nie było. Reforma tego, co nie zostało fundamentalnie naprawione przez dekady, jest prawdziwym wyzwaniem. Musi się opierać na przemyślanych decyzjach.
Stąd apel do zwycięzców, niezależnie od tego, kto niebawem będzie tworzył nową rzeczywistość w Polsce: nie szarpcie Temidy dla samego szarpania, nie zmieniajcie dla samej zmiany. Działajcie powoli, gruntownie, myśląc o kolejnych dekadach, a nie bieżącym interesie. Może słupki przyszłych sondaży nie poszybują od razu wysoko, ale ostatecznie to się nam wszystkim opłaci.