Prawnicy o pasjach: kolekcjonowanie jest ostrą jazdą

Rozmowa z Jerzym Stelmachem, kierownikiem Katedry Filozofii Prawa i Etyki Prawniczej na Uniwersytecie Jagiellońskim, kolekcjonerem i miłośnikiem sztuki

Publikacja: 25.10.2015 09:30

Jerzy Stelmach

Jerzy Stelmach

Foto: Rzeczpospolita

Rz: Potrafi pan wrócić od znajomych bez samochodu, za to z obrazem.

Jerzy Stelmach: Rzeczywiście było tak, że siedziałem u znajomych i rozmawiając, przyglądałem się obrazowi wiszącemu na ścianie. Bardzo mi się podobał. Koledze za to bardzo podobał się mój samochód. Ale obrazu nie chciał sprzedać. Skończyło się na wymianie, a z żoną wracaliśmy do domu taksówką. Jednak bardzo rzadko zdarzają mi się takie historie.

Dla jednego obrazu był pan podobno w stanie sprzedać mieszkanie?

Nie mieszkanie, ale segment, w którym wówczas z żoną mieszkaliśmy. Dwukrotnie starałem się o kupno obrazu Wojtkiewicza, który znajduje się w Stanach. Za pierwszym razem doszedłem w negocjacjach do ceny, którą właściciele byli skłonni zaakceptować. Tyle że stanowiła równowartość naszego domu. Było dla mnie oczywiste, że w tej sytuacji trzeba go sprzedać. Niestety, dla mojej żony już nie.

Ma pan ponad 700 dzieł sztuki. Czy ich kupowanie za każdym razem było równie emocjonujące?

Kolekcjonowanie to ostra jazda. Uzależnia i jest dla mnie motorem napędowym. Po pierwsze pracuję po to, by zdobyć pieniądze na następny zakup. Po drugie – szukam obiektu. Łączy się to z ogromnym napięciem. Zadaję sobie pytania, czy to dobry wybór, czy wnosi coś do kolekcji. A może to tylko kaprys? W momencie zakupu następuje kumulacja. Potem wszystko, co najlepsze, jest za nami. To jest trochę jak z seksem – po odczuwa się znużenie i zmęczenie. Zdarza mi się, że obraz wieszam pół roku po zakupie. Z kupowaniem dzieł sztuki jest więc jak z łapaniem króliczka.

A co, jeśli nie uda się kupić obrazu?

Też jest frajda. To jak z kobietą, która planowała zostawić pół pensji w butiku, ale ktoś ją ubiegł. Wprawdzie nie ma upatrzonej torebki, ale jest wolna. Ma pieniądze i może upatrzyć sobie coś innego.

Nie obawia się pan czasem, że kupi falsyfikat?

Oczywiście. Obawa przed zakupem falsyfikatu jest jak obawa przed zdradą bliskiej osoby. To niszczy wszystkie pozytywne emocje związane z kolekcjonowaniem.

Silne emocje muszą być zwłaszcza podczas licytacji?

Strasznie tego nie lubię. Nie mam natury hazardzisty. Wolę z góry wiedzieć, jaką kwotę mam przeznaczyć na obraz.

Myśli pan, że prawnikowi-filozofowi łatwiej zrozumieć sztukę? Prawnicy raczej mocno stąpają po ziemi.

Znajomość prawa nie przeszkadza w rozumieniu sztuki. Największe prywatne kolekcje tworzyli nie historycy sztuki, ale właśnie prawnicy, lekarze czy aptekarze. Największą kolekcję prac konstruktywistów rosyjskich zgromadził człowiek, który w latach 20. XX w. był bodaj szoferem w Ambasadzie Grecji w Moskwie. Pasja nie jest przypisana do ludzi określonej profesji. Krytycy sztuki czy historycy nie tworzą, oni się spierają.

W swojej książce „Uporczywe upodobanie" pisze pan, że kolekcjonowanie jest właśnie procesem twórczym, dlatego musi przekraczać granice wyznaczone przez hierarchie, kanony czy rankingi. Czym pan się kieruje, kupując dzieło sztuki?

Kolekcjonowanie, w odróżnieniu od zbieractwa, musi odwoływać się zawsze do jakiejś zasady estetycznej, przyjętej już na samym początku. Jeśli się już ma kolekcję, trzeba ją uzupełniać w pewnych ramach. Trzeba ją też wzbogacać nowymi wątkami. Kiedyś myślałem, że zbuduję ją wokół dzieł Jerzego Panka. Potem doszedłem do różnych innych dzieł i artystów, również tych, które pierwotnie wydawały mi się obojętne. Poczułem po prostu pewnego rodzaju imperatyw, że coś muszę mieć; że mi się podoba. Nie kieruję się kluczem nazwisk. Moja kolekcja zawiera i Makowskiego, i Wróblewskiego, i artystów pierwszej i drugiej grupy krakowskiej. Jest też oczywiście Panek.

Kolekcjonerstwo to próba spełnienia marzenia o posiadaniu własnego świata. Czy każdy powinien mieć taki własny świat?

Jeśli nie zbudujemy świata równoległego do rzeczywistości, z którą się na co dzień zmagamy, nie przetrwamy. Bez pasji, bez próby stworzenia własnego świata, stajemy się jednowymiarowi. W moim przypadku była to akurat sztuka. Dla mnie jest to jedyna akceptowalna forma terapii.

— rozmawiała Katarzyna Wójcik

Rz: Potrafi pan wrócić od znajomych bez samochodu, za to z obrazem.

Jerzy Stelmach: Rzeczywiście było tak, że siedziałem u znajomych i rozmawiając, przyglądałem się obrazowi wiszącemu na ścianie. Bardzo mi się podobał. Koledze za to bardzo podobał się mój samochód. Ale obrazu nie chciał sprzedać. Skończyło się na wymianie, a z żoną wracaliśmy do domu taksówką. Jednak bardzo rzadko zdarzają mi się takie historie.

Pozostało 89% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Opinie Prawne
Marek Kutarba: Oskładkowanie zleceń w interesie obywateli czy budżetu?
Opinie Prawne
Stykowski, Tarnowska: Jak wyliczyć odszkodowanie za budynek rolniczy?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Dlaczego sprawca śmiertelnego wypadku mógł znowu doprowadzić do tragedii?
Opinie Prawne
Joanna Pietrzak: Czy Poczta Polska jest gotowa na publiczną usługę hybrydową?
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Skoro większość ma mieć emeryturę minimalną, to ją zlikwidujmy – i po problemie