Człowiek w sytuacji bez wyjścia zgadza się na wszystko. Nawet na to, by w wyniku zaciągnięcia pożyczki zostać tylko w skarpetkach. A nawet i bez. Można oczywiście powiedzieć, że każdy, decydując się na zaciągnięcie długu, robi to na własne życzenie. Nie jest jednak grzechem magiczne myślenie w stylu „jakoś to będzie". A jeśli nawet, to bywają gorsze przewinienia.
Problem tkwi w tym, że firmy oferujące lichwiarskie pożyczki i przeciętny Kowalski to nie są równi sobie przeciwnicy. Kowalski zwykle stoi pod ścianą, bo jego zdolność kredytowa, jeśli w ogóle istnieje, jest mizerna. Godzi się więc na wszystko, bo potrzebuje pieniędzy. Firma zaś, jak diabeł, co Fausta kusił, najpierw jest miła i uczynna, a gdy zaczynają się kłopoty – bez skrupułów obdziera ze wszystkiego.
Nie chodzi oczywiście o to, by udzielający pożyczki nie osiągał przychodu ze swojej działalności. Nie jest jednak normalna sytuacja, gdy zaciągnięcie kilku tysięcy złotych kredytu wiąże się z podpisaniem cyrografu: oddam dom, oszczędności i duszę. Bo to już nie jest zysk, lecz wyzysk. Słusznie zatem wymiar sprawiedliwości próbuje postawić tamę takiemu procederowi. W końcu emeryt, a tacy ludzie często korzystają z zabójczych pożyczek, nie ma szans na wygranie z lichwiarzem i legionem jego prawników. Musi być granica między zyskiem a zdzierstwem. Ma ją wytyczyć zdrowy rozsądek i poczucie sprawiedliwości społecznej. Na szczęście nie można porwać dłużnika do piekła. ©?