Kaczuzelski na prezydenta

Nawet po duserach z Wojciechem Jaruzelskim dla postkomunistów Lech Kaczyński będzie mniej wiarygodny niż Donald Tusk po rozmontowaniu IPN – pisze publicysta „Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 02.04.2010 08:27 Publikacja: 01.04.2010 19:24

Dominik Zdort

Dominik Zdort

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2010/04/01/dominik-zdort-kaczuzelski-na-prezydenta/]Skomentuj[/link][/b]

Sztabowcy Lecha Kaczyńskiego, analizując jakieś bardzo szczegółowe badania socjologiczne, najwyraźniej doszli do wniosku, że jeśli obecny prezydent może jeszcze liczyć na większą grupę wyborców – poza swoim żelaznym elektoratem – to jest tu już tylko lewica. Ta pragmatyczna kalkulacja teoretycznie jest prawidłowa: po tym, gdy w centrum polskiej sceny politycznej rozparła się Platforma Obywatelska, wyborców szukać trzeba na skraju owej sceny.

Ponadto doradcy prezydenta pewnie z sentymentem wspominają poprzednie wybory, gdy w drugiej turze kandydat PiS mógł liczyć na poparcie wielu lewicowych środowisk z Adamem Gierkiem (synem Edwarda) na czele. Kalkulują też, że w drugiej turze osłabieniem Platformy Obywatelskiej zainteresowani byliby politycy lewicy, przepychający się z partią Tuska na swoim skrzydle sceny politycznej.

[srodtytul]Uśmiech do lewicy [/srodtytul]

Wszystkie te analizy brzmią wiarygodnie, tyle że nie biorą pod uwagę, iż w Polsce wyborcy (w przeważającej większości) podejmują decyzje przy urnie nie po szczegółowej ocenie sytuacji, ale pod wpływem takich czy innych emocji.

Doskonale zresztą wykorzystali to spin doktorzy PiS i Lecha Kaczyńskiego w kampanii z 2005 roku. Wykreowany wtedy symboliczny podział na Polskę liberalną i solidarną skutecznie nawiązał do obaw polskiego społeczeństwa z lat 90. Teraz – sugerowano – będzie ciąg dalszy. Donald Tusk, twórca KLD i nieodrodny uczeń Leszka Balcerowicza, będzie na wzór swojego mentora łupić biednych (sprzedając ostatki polskich fabryk niemieckim fabrykantom) i wspierać bogatych (wprowadzając korzystny dla nich podatek liniowy).

Niezależnie od tego, ile wspólnego z rzeczywistością miała ta wizja, odwoływała się raczej do emocji niż do intelektu. Wzbudziła niepokój, który napędził lewicowych wyborców braciom Kaczyńskim odgrywającym w swoim scenariuszu rolę Janosików – co zresztą pewnie przyszło im bez trudu, bo w ich przypadku to nie wysilona kreacja, ale naturalny wizerunek.

Pamiętając skuteczność tamtej akcji, sztabowcy Kaczyńskiego marzą pewnie o jej powtórzeniu. Problem jednak stanowi dziś zarówno Platforma Obywatelska, jak i sam Lech Kaczyński. A właściwie ich nowe wizerunki.

PO po dwóch latach rządów pokazała, że z radykalizmem „wczesnego Balcerowicza" nie ma już wiele wspólnego. Nie tylko do niedawna prywatyzowała bez większego pośpiechu, ale nawet nie próbowała przeforsować ustawy o podatku liniowym. Nie wzbudziła więc jakichkolwiek emocji. Wyborcy wiedzą, że Tusk to polityk, który na zdecydowane działania nie ma ochoty – a szczególnie na działania liberalne. A więc nie ma się czego obawiać, bo kto bałby się ciepłych kluch.

Trudno też wyobrazić sobie, że politycy opozycji – którzy przez ostatnie lata często zarzucali PO bezczynność i lenistwo – teraz nagle zaczną utrzymywać, że partia Tuska jest groźna, że może przeprowadzić w Polsce radykalne i niebezpieczne dla obywateli zmiany. Spin doktorzy PiS zdali chyba sobie sprawę, że mówiąc takie rzeczy, byliby niewiarygodni i nie wywołaliby już w lewicowych wyborcach jakichkolwiek, szczególnie negatywnych uczuć. A skoro tak, to pewnie uznali, że należy wzbudzić emocje pozytywne, miło uśmiechając się do lewicy.

[srodtytul]Zaprosić Ceausescu [/srodtytul]

Chyba właśnie owocem takiej kalkulacji były uprzejmości prezydenckiej kancelarii wobec Wojciecha Jaruzelskiego. Bo któż, jeśli nie „historyczny lider polskiej lewicy", protoplasta SLD, ma większą siłę przyciągania dla postkomunistycznych wyborców? Stąd słodkie słowa ministrów Lecha Kaczyńskiego, zapraszających generała na wspólny wypad polskim Air Force One do Moskwy.

Ktoś mógłby odpowiedzieć, że ukłon w stronę generała to nic nieznacząca pojedyncza decyzja, przypadkowy gest, a nie nowa linia PiS i Lecha Kaczyńskiego. Tylko czy na pewno pojedynczy i odosobniony, a nie przemyślany i pracowicie przygotowany znak dla postkomunistycznego elektoratu?

Przypomnijmy wydarzenie sprzed ponad miesiąca – usunięcie Anity Gargas z TVP przez połączone siły PiS i SLD. Bezpośrednią przyczyną była emisja w TVP 1 filmu „Towarzysz Generał" poświęconego Jaruzelskiemu właśnie.

A teraz zerknijmy do najnowszej „Polityki" – właśnie opublikował tu swój tekst europoseł Prawa i Sprawiedliwości Paweł Kowal, jeszcze nie tak dawno współpracownik Lecha Kaczyńskiego. W swoim artykule stawia tezę, że Jaruzelski usilnie zabiegał w drugiej połowie lat 80. w ZSRR o ujawnienie prawdy o Katyniu i nie udało mu się to jedynie dlatego, że Michaił Gorbaczow się nie zgodził. Podkreślmy jeszcze, że tekst polityka PiS wysłany został właśnie do „Polityki", tygodnika od lat pełniącego rolę zaplecza intelektualnego polskich postkomunistów.

Ale może to tylko zbieg okoliczności? Aby rozwiać wątpliwości, przytoczmy najnowszą, czwartkową wypowiedź Pawła Kowala w RMF FM, gdzie polityk PiS zaproszenie generała do prezydenckiego samolotu określił jako wyraz „szacunku dla urzędu" i „gest skierowany w kierunku osoby" Jaruzelskiego. Brakowało tylko tego, aby na koniec wzniósł pojednawcze politycznie hasło: „Kaczuzelski na prezydenta!".

Cóż jeszcze mógłby zrobić Lech Kaczyński, aby zaprezentować się jako polityk bardziej przychylny postkomunistom? Można zażartować – przyznaję, niesmacznie – że pewnie dobrze posłużyłoby prezydentowi opublikowanie w czasie kampanii jego pracy doktorskiej, w której cytował dzieła Lenina. Zdążyłem usłyszeć już także inny dowcip: że kolejnym krokiem będzie wystawienie przez PiS przed 13 grudnia wart honorowych pod warszawską willą Jaruzelskiego przy ul. Ikara. To byłaby nawet zabawna scena – młodzi posłowie Prawa i Sprawiedliwości zasłaniający generała własną piersią przed jeszcze młodszymi antykomunistycznymi manifestantami.

Wiem, to marnej jakości żarciki. Ale wydają się jeszcze mniej śmieszne, jeśli powtarza się je w dniach, kiedy Kaczyński całkiem na poważnie zaprasza Jaruzelskiego do wspólnej podróży na Kreml. Aż cisną się na usta złośliwości, iż szkoda, że nie żyją koledzy generała, przywódcy bratnich krajów socjalistycznych Nicolae Ceausescu z Rumunii, Todor Żiwkow z Bułgarii czy Gustaw Husak z Czechosłowacji. Gdyby także ich polski prezydent mógł zaprosić do samolotu, efekt piarowski byłby znacznie silniejszy...

[srodtytul]Żyrant Jaruzelski [/srodtytul]

Tu drobny wtręt – gwoli uczciwości – wiem, że nie tylko o wyborczy romans z lewicą chodzi, ale także w ogóle o nowy wizerunek prezydenta. Żeby mógł pokazać się jako polityk łagodny, otwarty na inne opcje polityczne, skłonny do współpracy, nierozpamiętujący historycznych krzywd... Jednak jeśli nowy sympatyczny wizerunek Lecha Kaczyńskiego ma żyrować Wojciech Jaruzelski, to trudno takiej marketingowej operacji wróżyć sukces. Z dwóch powodów.

Przede wszystkim nie nabierze się na to postkomunistyczny elektorat. Trudno, aby lewicowcy zapomnieli, że PiS do niedawna ostro oceniał Jaruzelskiego. Że brat obecnego prezydenta jeszcze przed paroma laty (maj 2005) twierdził, iż generał jest mocniej związany z Moskwą niż z Polską i domagał się odebrania mu przywilejów przysługujących eksprezydentowi. A nie dalej jak kilka miesięcy temu (grudzień 2009) Jarosław Kaczyński żądał skazania autora stanu wojennego na najwyższą w Polsce karę – dożywotnie więzienie. Nie wspominając już o tym, że pisowcy gorąco popierali inicjatywę degradacji Jaruzelskiego do stopnia szeregowca.

Czy po tych deklaracjach swojego brata Lech Kaczyński może być wiarygodnym sojusznikiem postkomunistów? Choćby teraz zaklinał się, że od zawsze nie zgadzał się z bratem i w rzeczywistości jest uroczym dziadkiem skłonnym do wybaczania największym wrogom, to w uszach lewicowców nadal będą brzmieć echa polityczno--medialnej operacji z lat 2005 – 2009, która utwierdziła wizerunek prezydenta jako antykomunistycznego fanatyka biegającego po górach Kaukazu, aby zrobić na złość Rosji i jej postradzieckim przywódcom.

I nawet po duserach z byłym I sekretarzem PZPR, Kaczyński nie będzie dla postkomunistów bardziej wiarygodny niż Donald Tusk po rozmontowaniu Instytutu Pamięci Narodowej.

Jest natomiast poważne niebezpieczeństwo, że na piarowskie chwyty współpracowników Kaczyńskiego dadzą się nabrać wyborcy z antykomunistycznej prawicy.

To prawda – żaden z wyraziście prawicowych konkurentów obecnego prezydenta nie ma raczej szans na przyciągnięcie do siebie dużej grupy jego zawiedzionych wyborców, nie ma takiej szansy także Bronisław Komorowski. Ale dotychczasowi zwolennicy Kaczyńskiego pod wpływem emocji mogą zadać sobie pytanie, czy w wyborczą niedzielę w ogóle warto ruszać się z domu, skoro jest wybór między kandydatami, z których jeden głosował przeciw rozwiązaniu WSI, a drugi z Jaruzelskim u boku lata do Moskwy.

[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2010/04/01/dominik-zdort-kaczuzelski-na-prezydenta/]Skomentuj[/link][/b]

Sztabowcy Lecha Kaczyńskiego, analizując jakieś bardzo szczegółowe badania socjologiczne, najwyraźniej doszli do wniosku, że jeśli obecny prezydent może jeszcze liczyć na większą grupę wyborców – poza swoim żelaznym elektoratem – to jest tu już tylko lewica. Ta pragmatyczna kalkulacja teoretycznie jest prawidłowa: po tym, gdy w centrum polskiej sceny politycznej rozparła się Platforma Obywatelska, wyborców szukać trzeba na skraju owej sceny.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Europa obnażona. Co pokazuje święte oburzenie po wystąpieniu J.D. Vance’a?
Opinie polityczno - społeczne
Marek Budzisz: Nie przyłączajmy się do oburzenia na Donalda Trumpa, ale zaproponujmy mu partnerstwo
Opinie polityczno - społeczne
Ambasador Palestyny w Polsce: Moment przełomowy w kształtowaniu globalnego systemu
Opinie polityczno - społeczne
Michał Płociński: Pakt migracyjny będzie ciążyć Rafałowi Trzaskowskiemu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Niemcy nie rozliczyli się z historią. W Berlinie musi stanąć pomnik polskich ofiar