Barack Napieralski

Wyborczy rezultat Grzegorza Napieralskiego pokazuje, że w polskim społeczeństwie pojawiła się nowa jakość – pokolenie wyborców, które dość ma politycznych sporów, afer, oskarżeń i haków – pisze publicysta

Publikacja: 01.07.2010 01:20

Barack Napieralski

Foto: Fotorzepa

Red

W Ameryce są dwa sposoby na wygrywanie wyborów prezydenckich. Kampanię kierujemy na żelazny elektorat w nadziei, że poprze naszego kandydata raz jeszcze, bądź poszerzamy bazę wyborczą, kiedy nasz elektorat się kurczy poza margines zwycięstwa. W Polsce, w ciągu ostatnich lat, żelazny elektorat PO się rozrósł i dziś jego liczba jest taka sama jak żelaznego elektoratu PiS. Stało się to m.in. w wyniku rozczarowania części konserwatywnych wyborców rządami klanu Kaczyńskich. Stąd wyborczy dylemat. Jak powiedział niedawno Zbigniew Hołdys w telewizji: „Jednego kandydata nie popieram, a drugiego nie popieram, bo boję się monowładzy”.

Wydaje się, że z tego dylematu, charakterystycznego dla sporej części polskiego społeczeństwa, wnioski wyciągnął jedynie sztab wyborczy Grzegorza Napieralskiego. Kandydat SLD znalazł dla siebie szansę zawłaszczenia tych wyborców, którzy stojąc przed urnami, drapali się po głowach.

Podobny mechanizm doprowadził do fenomenu Obamy na amerykańskiej scenie politycznej i po krótkim czasie zaowocował jego prezydenturą. Oto przed wyborami prezydenckimi w 2008 roku część wyborców republikanów gotowa była do dezercji. Klan Bushów rozczarowywał rządami, Partia Republikańska stetryczała, od lat wysuwając w prawyborach te same twarze zawodowego establishmentu.

[srodtytul]Niezdecydowani mają głos[/srodtytul]

Demokraci natomiast już cztery lata wcześniej do prezydenckiej rozgrywki wystawili nieznanego bliżej kandydata. Na konwencji Partii Demokratycznej w Bostonie w 2004 roku wypchnęli na scenę Baracka Obamę. Młodzi i rozczarowani wobec status quo amerykańscy wyborcy mieli odtąd swego pupila. Niecałą kadencję później wybrali go na prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Prawie dwa lata temu, jadąc oddać głos w amerykańskich wyborach, przez bite pół godziny przekonywałem siedzącą obok koleżankę, jak wielki znak zapytania niesie wybór na prezydenta mało znanego polityka z Chicago. Mówiłem o rosnących podatkach, kryzysie gospodarczym, groźbie europeizacji Ameryki, dającym już o sobie znać syndromie Janosika gotowego zabrać bogatym i oddać biednym. – Masz rację – odparła dziewczyna. Wysiadła z auta i oddała głos na Obamę, dodając: „Mnie się on podoba i już”.

Na podobnej zasadzie w Ameryce głosują w większości niezdecydowani wyborcy i to oni decydują o ostatecznym rezultacie walki politycznej. Według różnych ankiet wskazania niezdecydowanych w 70 procentach nie mają nic wspólnego z programami kandydatów (trudno je spamiętać, a różnice między kandydatami w kluczowych sprawach są zazwyczaj niewielkie), nie mają też wiele wspólnego z ideologią. Mają za to wiele wspólnego z wyglądem, zachowaniem i tym, co spece od PR nazywają „prezydenckim image’em”, a co ulica nazywa po prostu „podobaniem się i już”.

Ten element politycznej gry Barack Napieralski opanował znakomicie. Obama w 2008 roku witał się z robotnikami w Filadelfii, a Napieralski w 2010 r. witał robotników przed bramą polskiej fabryki. „Obama Girl” śpiewającą na YouTube: „I Love Obama” zastąpiło „Napieralskie Duo” śpiewające: „To on!”.

[srodtytul]Uwielbiamy czarne konie[/srodtytul]

W klipie na YouTube przedstawiającym polskiego kandydata na prezydenta klaszczącego w ręce i wyginającego się z dwiema blondynkami po bokach, młodzi zobaczyli siebie – oto na polskiej scenie politycznej pojawił się kandydat, który wydaje się mieć autentyczny fun wynikający z miejsca, w którym jest i entuzjazmu dla tego, co może osiągnąć. W dodatku startuje bez obciążeń, bo nie ma nic do stracenia, zaś z pozycji, w której jest, może tylko iść w górę.

W każdych warunkach politycznych żona kandydata na prezydenta odgrywa znaczącą rolę, bo przyciąga elektorat kobiecy. I w Ameryce, i w Polsce ludzie mają problem z zaakceptowaniem kandydata na prezydenta rozwodnika i żony prezydenta mówiącej z obcym akcentem.

Barack Napieralski i tutaj się wpasował, prezentując przystojną żonę i dwie urocze córeczki, fikające przed fotoreporterami koziołki, zaś wyraźnie odczuwalne lekceważenie ze strony politycznego establishmentu wyszło polskiemu Obamie jedynie na dobre. Zarówno naród Waszyngtona, jak i Pułaskiego uwielbia czarne konie.

Fenomen Baracka Napieralskiego na polskiej scenie politycznej potęguje zjawisko, które publicyści tylko muskają w swoich analizach, o którym zdają się zapominać pochyleni nad szachownicami politycznych knowań politycy i które ignorują upolityczniający polskie stacje telewizyjne dziennikarze, pozycjonujący się w redakcyjnej hierarchii wzdłuż linii politycznych okopów wykopanych przez swych medialnych wodzów.

Otóż to ignorowane przez medialno--polityczny establishment zjawisko to szybkie dorastanie młodszej części polskiego społeczeństwa do grupy rozwiniętych demokracji europejskich. Dzieje się ono szybciej, niż przewidują scenariusze polityków zajętych na ogół strzelaniem do siebie zza węgła.

[srodtytul]Pokolenie spod znaku zmiany[/srodtytul]

Wynik Grzegorza Napieralskiego pokazuje, że w polskim społeczeństwie pojawiła się nowa jakość – pokolenie wyborców, już wyposażone w karty do głosowania, które dość ma politycznych sporów, afer, oskarżeń, haków i wytykań palcami, co od lat czynią ci sami ludzie. Pokolenie, dla którego Okrągły Stół to mebel w kształcie koła. Pokolenie, które chce pracować, jeździć na narty w Alpy, czytać z iPada, flirtować z blondynkami z Australii na Facebooku i po prostu żyć, a które w skłóconych aktorów polskiej sceny politycznej rzuca dziś pomidorami i krzyczy: zmiana!

To krzyk społeczeństwa otwartego, które chce czytać gazety prezentujące różnorakie opinie, które nie chce monowładzy, monowiedzy, monotelewizji i monoredaktorów przemalowujących się na coraz to nowe kolory na każdym zakręcie władzy. Do tego społeczeństwa nie dorośli ani politycy, ani media, ani dziennikarscy guru podjudzający dla wyników oglądalności (a raczej wściekłości) naród do sporów, których ten naród ma dość.

Były amerykański sekretarz obrony Donald Rumsfeld mówił o „nowej i starej Europie” – ja myślę o nowej i starej Polsce. W tej nowej, młodszej, otwartej i mniej pamiętliwej jest nadzieja. I mnie się ona podoba.

[i]Autor jest dziennikarzem, byłym korespondentem TVP i TVN w USA, publicystą, prezenterem i producentem telewizyjnym. W Stanach Zjednoczonych mieszka od 1988 roku

[link=http://www.maxkolonko.com]www.maxkolonko.com[/link][/i]

W Ameryce są dwa sposoby na wygrywanie wyborów prezydenckich. Kampanię kierujemy na żelazny elektorat w nadziei, że poprze naszego kandydata raz jeszcze, bądź poszerzamy bazę wyborczą, kiedy nasz elektorat się kurczy poza margines zwycięstwa. W Polsce, w ciągu ostatnich lat, żelazny elektorat PO się rozrósł i dziś jego liczba jest taka sama jak żelaznego elektoratu PiS. Stało się to m.in. w wyniku rozczarowania części konserwatywnych wyborców rządami klanu Kaczyńskich. Stąd wyborczy dylemat. Jak powiedział niedawno Zbigniew Hołdys w telewizji: „Jednego kandydata nie popieram, a drugiego nie popieram, bo boję się monowładzy”.

Pozostało 90% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?