Odpolitycznienie TVP, czyli to samo, tylko bardziej

Pomysł sprywatyzowania misji publicznej przez ludzi, którzy wiedzą, na czym polega telewizja, jest nęcący. Chętnie oddałbym TVP w wieczystą dzierżawę katarskim szejkom z al Dżaziry – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”

Publikacja: 26.07.2010 00:36

Dariusz Rosiak

Dariusz Rosiak

Foto: Fotorzepa, Maciej Skawiński MS Maciej Skawiński

Kolejny polski rząd podejmuje trudną i odpowiedzialną misję odpolitycznienia mediów publicznych poprzez wprowadzenie do nich polityków, głównie własnych. Powinniśmy się do tego przyzwyczaić, jak napisał Mariusz Max Kolonko w tekście „Telewizja bez maski”: „Polacy muszą przyjąć (upolitycznienie TVP) do wiadomości i uznać za fakt trwały, wynikający z relacji zachodzących między światem mediów i władzy”.

Upolitycznienie, a ściślej upartyjnienie mediów publicznych, czyli oddanie publicznej własności w pacht grupie funkcjonariuszy partyjnych, ma być więc czymś na kształt grawitacji albo prawa Archimedesa. A praw fizyki, jak wiadomo, pan nie zmienisz i nie bądź pan głąb. Na szczęście, pisze Kolonko, „telewizja upolityczniona może być atrakcyjna”.

[srodtytul]Po „słusznej” stronie[/srodtytul]

Przykładem upolitycznionej atrakcyjnej telewizji jest Fox News w Ameryce, najczęściej oglądana stacja na rynku. Z tym że, jeśli brać pod uwagę kryterium oglądalności, to wbrew temu, co sugeruje Kolonko, nasze upolitycznione media nie potrzebują Ruperta Murducha: TVP jest również najczęściej oglądaną stacją na rynku. Czyli, znaczy się: nie ma problemu. Jest oglądalność, a politycy byli, są i będą.

Główną winę za akceptację tego stanu rzeczy ponoszą nie politycy, tylko dziennikarze. Politycy zachowują się zgodnie z wymogami zawodu: biorą władzę wszędzie tam, gdzie leży. Gorzej, że polskie dziennikarstwo, nie tylko w mediach publicznych, psieje. Kolonko trafnie opisuje najbardziej cyniczne zachowania grup „mediaworkerów” w telewizji, ale nie taką zawodową demoralizację mam na myśli.

Istotą wykonywania zawodu dziennikarza w Polsce jest dziś posiadanie opinii. Nie chodzi o poszukiwanie prawdy i przedstawianie jej w stopniu najbardziej możliwym do osiągnięcia, gdyż prawdy, jak wiadomo, nie ma. Są tylko jej polityczne wersje. Nie chodzi o wyjaśnianie zawiłości zjawisk politycznych i społecznych, bo to trudne i nie ma takiego cudu, który sprawi, żeby zmieściło się w półtoraminutowym kawałku. Nie chodzi o bezstronność, bo nikt nie jest bezstronny, wszyscy mamy poglądy, a jeśli ktoś udaje, że nie ma, to jest kłamcą.

Dziennikarze nie tylko nie ukrywają swoich sympatii politycznych i partyjnych, ale chełpią się nimi. Kilka lat temu Jacek Żakowski, czołowy komentator polityczny, otwarcie przyznał na antenie stacji radiowej, na którą partię głosuje, co wywołało nieśmiałe pytania o wiarygodność i rzetelność jego analiz. Dziś swoje preferencje partyjne ujawniają otwarcie Tomasz Sakiewicz, Joanna Lichocka, Piotr Pacewicz, Tomasz Lis i inni czołowi polscy publicyści. Ujawniają je z dumą, otwarcie i z przekonaniem, że między rzetelnym wykonywaniem zawodu dziennikarza a otwartym wspieraniem partii czy kandydata w wyborach prezydenckich nie ma sprzeczności.

Jednocześnie regułą rządzącą polskim dziennikarstwem w ostatnich latach jest poniżanie kolegów o innych poglądach (zwłaszcza o poglądach życzliwych wobec PiS) i przyczepianie im etykiet, które mają podważyć ich wiarygodność. Dziennikarze sami sobie narzucają obowiązek stanięcia w wojnie polsko-polskiej po „słusznej” stronie, bo przecież inaczej nie da się uprawiać tego zawodu.

[srodtytul]Test patelni[/srodtytul]

Otóż da się. Nie znoszę porównań Polski z krajami „bardziej cywilizowanymi”, ale akurat w tym wypadku wspomnę historię legendarnego brytyjskiego prezentera BBC Johna Humphrysa, który w latach 90. w programie „Today” prowadził wywiad z politykiem Partii Konserwatywnej. Na sugestię polityka, że wspiera labourzystów, Humphrys wybuchnął: „Jak pan śmie sugerować, że wie pan, na kogo ja głosuję?!”. Po czym przerwał wywiad i wyprosił polityka ze studia.

[wyimek]Dlaczego u nas ludzie, którzy powinni być katechetami, działaczami gejowskimi albo kustoszami muzeów pamięci narodowej, tak chętnie lgną do dziennikarstwa?[/wyimek]

Martin Bell, znakomity brytyjski reporter, po wojnie na Bałkanach, którą relacjonował dla BBC, zrezygnował z uprawiania zawodu, tłumacząc, że nie może być bezstronnym dziennikarzem wobec ogromu zła, które widział. Wystartował w wyborach do Izby Gmin i zdobył mandat. Dziś, zamiast udawać dziennikarstwo, prowadzi działalność polityczną. Czy my, polscy dziennikarze, rozważamy w ogóle tego typu dramatyczne dylematy? A jeśli nie, to dlaczego?

Dlaczego u nas ludzie, którzy powinni być katechetami, działaczami gejowskimi albo kustoszami muzeów pamięci narodowej, tak chętnie lgną do dziennikarstwa? I – podkreślam, nie mówię tutaj o prawdziwych katechetach, działaczach gejowskich czy innych, którzy co jakiś czas piszą w prasie albo występują w telewizji. Mówię o dziennikarzach, którzy swoją ciekawość świata, chęć uczenia się i dociekliwość – podstawy uprawiania tego zawodu – przehandlowują za służbę wybranej sprawie.

Wiem, wiem, znam argumenty krytyków tzw. czystego dziennikarstwa. Nie ma niczego takiego, każdy z nas musi stanąć po którejś ze stron, bo wszystko jest polityką, a jeśli ktoś udaje świętoszka, ideowego prawiczka, to albo nie ma kręgosłupa, albo jest skrajnie naiwny.

To nieprawda. Stopień upolitycznienia i upartyjnienia mediów ma znaczenie. Zwolennikom stwierdzenia „wszystko jedno” Sławomir Mrożek proponował kiedyś następujące doświadczenie: rozgrzej patelnię na 30 stopni i usiądź na nią gołą d... Następnie rozgrzej tę samą patelnię do 100 stopni i ponownie na nią usiądź gołą d... Wszystko jedno?

Można bronić tezy, że takie stacje, jak BBC czy al Dżazira mają określony profil polityczny (BBC jest liberalne, al Dżazira pokazuje świat z uwzględnieniem perspektywy innej niż zachodnia), ale wystarczy obejrzeć kilka programów tych stacji, by zrozumieć, jakie może być dziennikarstwo: dogłębne, mądre, ciekawe świata, nastawione na dialog z odbiorcą, a nie realizację choćby nie wiem jak szlachetnego zamówienia politycznego.

[srodtytul]Wyrazisty ignorant[/srodtytul]

W Polsce jedynym rozwiązaniem roboczym proponowanym w mediach publicznych jest podział zgodnie z parytetem partyjnym albo ideowym. Jedna antena dla PiS, druga dla SLD, a potem jedna dla PO, druga dla SLD, regiony dla PSL. I po jednej stronie Palikot z „krwią na rękach”, a po drugiej Brudziński z „ruskimi trumnami”. Tak będzie sprawiedliwie, bo inaczej przecież być nie może. Tak jak dwa minusy dają plus, zakładamy, że dwie brednie dadzą jedną mądrość. A gdzie leży prawda? Prawdy nie ma. Jedni dziennikarze będą podstawiać mikrofony politykom, a potem inni – ci bardziej doświadczeni komentatorzy – wystąpią w drużynach swoich ulubionych partii.

Z przekonania, że istotą dziennikarstwa jest posiadanie poglądów, wynikają również inne konsekwencje. Z nielicznymi wyjątkami zdecydowana większość polskich programów publicystycznych zbudowana jest według tego samego formatu: za stołem siada kilka osób i odpowiada na pytania prowadzącego dotyczące najprzeróżniejszych wydarzeń i dziedzin życia. Dziennikarze mądrzą się na każdy temat, a treść programu dyktuje kalendarz wydarzeń: najpierw najnowsza odsłona wojny o krzyż, potem czy warto w Polsce wprowadzać euro i na koniec kłopoty rządu Angeli Merkel i RPA po mundialu. Każdy zna się na wszystkim, im jest głupiej, tym mądrzej.

Nawet największy ignorant ma szansę zrobić karierę w polskim dziennikarstwie, pod warunkiem że będzie miał poglądy, zwłaszcza wyraziste. Każdy materiał reporterski w telewizji (zarówno publicznej, jak i komercyjnej) musi się kończyć kilkoma zdaniami zwykle infantylnego, czasami debilnego komentarza wygłaszanego przez człowieka, którego jedynym źródłem autorytetu jest dostęp do kamery. Coraz więcej programów informacyjnych zmienia się w infoshowy, w których dwoje wyluzowanych prezenterów, śmiejąc się z własnych, dramatycznie nieśmiesznych dowcipów udaje, że wie, o czym mówi. Przesadzam? Proszę pooglądać telewizję.

Jak to wszystko zmienić? Podobnie jak Mariusz Max Kolonko nie mam gotowego pomysłu, choć propozycja sprywatyzowania misji publicznej przez ludzi, którzy mają pojęcie, na czym polega telewizja, wydaje mi się nęcąca. Kolonko widzi nadzieję w Murdochu, ja chętnie oddałbym TVP w wieczystą dzierżawę katarskim szejkom z al Dżaziry. Tymczasem czeka nas to samo, co dotychczas, tylko że bardziej.

[ramka][b]Pisał w opiniach[/b]

[i]Mariusz Max Kolonko[/i]

[link=http://www.rp.pl/artykul/9157,512533_Kolonko__Telewizja_bez__maski.html]Telewizja bez maski[/link]

23 lipca 2010[/ramka]

Kolejny polski rząd podejmuje trudną i odpowiedzialną misję odpolitycznienia mediów publicznych poprzez wprowadzenie do nich polityków, głównie własnych. Powinniśmy się do tego przyzwyczaić, jak napisał Mariusz Max Kolonko w tekście „Telewizja bez maski”: „Polacy muszą przyjąć (upolitycznienie TVP) do wiadomości i uznać za fakt trwały, wynikający z relacji zachodzących między światem mediów i władzy”.

Upolitycznienie, a ściślej upartyjnienie mediów publicznych, czyli oddanie publicznej własności w pacht grupie funkcjonariuszy partyjnych, ma być więc czymś na kształt grawitacji albo prawa Archimedesa. A praw fizyki, jak wiadomo, pan nie zmienisz i nie bądź pan głąb. Na szczęście, pisze Kolonko, „telewizja upolityczniona może być atrakcyjna”.

Pozostało 91% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Sondaże pokazują, że Karol Nawrocki wie, co robi, nosząc lodówkę