Wydawałoby się, że nie ma w polskiej polityce takiego absurdu, który mógłby nas jeszcze zaskoczyć. A jednak to, co się dzieje wokół umowy gazowej, jeszcze kilka miesięcy temu nie przyszłoby do głowy nawet pijanemu szaleńcowi starającemu się wymyślić zwariowany scenariusz z gatunku "crazy comedy".
[srodtytul]Umowa skrajnie niekorzystna [/srodtytul]
Oto Unia Europejska i Niemcy karcą rząd Donalda Tuska za oczywiste poświęcanie polskiego interesu narodowego na rzecz Gazpromu i bronią nas przed uzależnieniem energetycznym od Rosji przez najbliższych 35 lat – natomiast polski rząd, który cały swój piarowski wizerunek zbudował na uległości wobec "głównego nurtu europejskiej polityki", odważa się wejść w bodaj pierwszy poważny konflikt z Komisją Europejską.
Przypomnijmy, że nie zdobył się na podobną twardość wtedy, gdy bronić należało interesów polskich stoczni, i potulnie podporządkował się decyzji europejskiej komisarz uznającej pomoc publiczną dla nich za nielegalną – w tym samym czasie, w identycznej sytuacji, Francja zaskarżyła analogiczną decyzję Komisji do Trybunału Europejskiego i wygrała. Co więcej, starając się o odblokowanie przez Komisję uzgodnionego w ubiegłym roku porozumienia z Gazpromem, rząd Tuska torpeduje wysiłki na rzecz stworzenia wspólnej unijnej polityki energetycznej, uważanej dotąd powszechnie za nasz europejski priorytet. Nie trzeba fachowca, by dostrzec, że umowa, do której zgłasza zastrzeżenia unijna Rada ds. Energii, jest dla Polski skrajnie niekorzystna. Zobowiązujemy się do roku 2035 płacić za ilości gazu przekraczające nasze obecne zapotrzebowanie, a jeśli zakupiony i opłacony "z góry" gaz okaże się nam niepotrzebny, nie wolno nam go będzie reeksportować do krajów trzecich.
[srodtytul]Zdumiewająca okoliczność [/srodtytul]