Wiadomość ta powinna ucieszyć wszystkich, w tym i tych, którzy - tak jak ja - uważają, że zamachu nie było.

Po pierwsze dlatego, że ustalenie (w takim zakresie, w jakim jest to możliwe) prawdy w sprawie smoleńskiej jest po prostu najważniejszym zadaniem powołanych do tego polskich służb. A skreślanie a priori jakichkolwiek ewentualności nie służy dojściu do prawdy.

Po drugie zaś dlatego, że państwową koniecznością najwyższej rangi jest doprowadzenie do sytuacji, w której ostateczne ustalenia polskiej prokuratury zostaną zaakceptowane przez jak największy odsetek Polaków. Jest to konieczne tym bardziej, że wcześniejszy raport komisji Millera skompromitował się (rzekome rozpoznanie głosu gen.Błasika itp) do tego stopnia, że jest odrzucany również i przez część tych, którzy uprzednio skłonni byli udzielić mu kredytu zaufania. Prokuratura ma szansę bodaj częściowo zniwelować ten efekt. Ale w tym celu musi wykazać się drobiazgowym wręcz obiektywizmem. Pomijanie ustaleń Biniendy, które w oczach wielu skutecznie zakwestionowały dominujący obraz katastrofy, byłoby tu kontrskuteczne.

Zaproponowanie przez prokuraturę jakiejś formy współpracy polonijnemu profesorowi nie jest oczywiście wystarczające. Powinny za tym pójść kroki dalsze - najlepiej stworzenie niezależnej komisji naukowców z udziałem ekspertów zagranicznych, proponowanej przez prof. Michała Kleibera. Ale mimo to działanie prokuratury powinno uradować wszystkich, którzy przeciwni są niszczącej polskie życie publiczne chorobliwej postsmoleńskiej polaryzacji. Zmartwią zaś zapewne tych, którzy skłonni są zaostrzać tę polaryzację w politycznym interesie swoich obozów, albo po prostu szczerze kierują się plemienną nienawiścią.