Właściwie funkcjonująca tradycyjna rodzina jest podstawą ładu społecznego i dobrobytu każdego kraju. Im więcej w małżeństwach rodzi się dzieci, tym lepiej. Dzięki temu kraj może się rozwijać zarówno w dziedzinie gospodarki, jak i kultury. Rozwody, niska dzietność i osłabienie rodziny, które obserwujemy pod koniec XX wieku, mają zły wpływ na sytuację społeczeństw Zachodu.
Rodzina jako inwestycja
Gary S. Becker, którego pracę naukową „Ekonomiczna teoria zachowań ludzkich” streszczam częściowo powyżej, nie należy do PiS. Ba, nie jest nawet znajomym ministra Gowina. Chyba nie jest też katolikiem, zresztą znaczna część jego poglądów nie znalazłaby uznania w Kościele. Jest za to Becker ekonomicznym noblistą, wyróżnionym między innymi za przytaczane wyżej teorie, doktorem honoris causa SGH i naukowcem, od którego Unia Europejska zapożyczyła nazwę „kapitał ludzki” dla jednego ze swoich najważniejszych programów. To właśnie on stworzył teorię, w myśl której człowiek jest najcenniejszym zasobem każdego przedsiębiorstwa, inwestycja w rozwój człowieka jest najbardziej opłacalna, a największa część tej inwestycji dokonuje się na poziomie rodziny. To tam wytwarzane są usługi wartości mniej więcej 30 procent dochodu narodowego i tam powstaje większość kapitału ludzkiego.
Zresztą jakby się nad tym, co twierdzi Becker, zastanowić, nie ma w tym nic specjalnie kontrowersyjnego. Już XVIII-wieczny ojciec współczesnej ekonomii Adam Smith porównywał w „Badaniach nad naturą i przyczynami bogactwa narodów” funkcjonowanie rodziny i państwa. „To, co jest roztropnością w prywatnym życiu każdej rodziny, nie może być chyba szaleństwem w życiu wielkiego królestwa” – pisał słusznie. Becker tylko wynalazł model matematyczny pozwalający to policzyć i jako pierwszy, najzupełniej serio i ze wszystkimi tego konsekwencjami, potraktował akt małżeństwa jak umowę spółki, a rodzinę jak przedsiębiorstwo. Rozwód to, idąc tropem tej metafory, rodzaj bankructwa, a związek partnerski czy, jak kto woli, „życie na kocią łapę”, spółka z ograniczoną odpowiedzialnością.
Oczywiście, wszystko, co napisałem powyżej, odnosi się do awantury o ustawę o związkach partnerskich. I, oczywiście, nie mam zamiaru udawać specjalisty od ekonomii, który wygłasza jakiś czysto teoretyczny wywód i nie ma w tej kwestii zdania. Mam zdanie bliskie temu, co mówi opozycja oraz konserwatyści z Platformy związani z Jarosławem Gowinem. Wydaje mi się jednak, że poza argumentami natury światopoglądowej czy ideologicznej warto też wziąć w tej dyskusji pod uwagę te zdroworozsądkowe, na przykład społeczne i ekonomiczne, a więc takie, jakie przedstawia Becker.
Jak każda dyskusja w Polsce także i ta zdominowana jest bowiem przez racje przyporządkowane do PiS lub Platformy, przez chamskie zaczepki jak te wobec Anny Grodzkiej lub Jarosława Gowina i personalne gierki (czy premier załatwi ministra sprawiedliwości czy na odwrót). Tymczasem sprawa jest poważna, by nie powiedzieć – fundamentalna, i nie ma żadnych barw partyjnych. A w debacie na jej temat panuje całkowite pomieszanie pojęć.