„Gazeta Wyborcza" żyje jednak w swoim świecie, o czym świadczy opublikowany w „Magazynie Świątecznym" sążnisty tekst z cyklu „Adam Michnik poleca". To fragment książki znanego nauczyciela Polaków w dziedzinie demokracji i praworządności, Guya Verhofstadta. I chociaż ukazała się ona w ubiegłym roku, redaktor naczelny „GW", jak widać, żywi głębokie przekonanie o tym, iż zawarte w niej przestrogi pozostają aktualne.
Były premier Belgii, eurodeputowany frakcji lewicowo-liberalnej – niegdyś sojusznik Janusza Palikota, a dziś – Ryszarda Petru – próbuje przekonać Europejczyków, że tym, czego najbardziej powinni się obawiać, są nacjonalizmy, w tym – uwaga – samo przywiązanie do idei państwa narodowego.
Verhofstadt narzeka na to, iż projekt multikulti spotyka się dziś na Starym Kontynencie z ostrą krytyką. Co znamienne, chłoszcze za to nie tylko takie czarne charaktery europejskich salonów, jak węgierski Jobbik czy grecki Złoty Świt, ale i – tak, tak – niemiecki polityczny mainstream od prawa do lewa, z Angelą Merkel na czele. Kanclerz Niemiec dostało się od Belga za to, że śmiała wyrazić rozczarowanie polityką multikulti i oświadczyła, iż imigranci w jej kraju powinni dołożyć starań, aby nauczyć się języka niemieckiego. A zatem objawy zdrowego rozsądku u Merkel Verhofstadt odnotował jako dowód na jej nacjonalizm.
Belgijski polityk i jego nadwiślańscy promotorzy nie wyciągają wniosków z dramatycznych wydarzeń, które przetoczyły się przez Europę w XXI wieku. Nadal śnią swoją bajkę o tym, iż projekt multikulti stanowi swoistą konieczność dziejową, a ci, którzy zgłaszają wobec niego istotne zastrzeżenia, stają się reakcyjną przeszkodą na ścieżce postępu. Paradoksalnie zatem w wizji Verhofstadta niemiecka chadecja sytuuje się po tej samej – złej – stronie barykady, co PiS. Być może autorytet z Belgii marzy o tym, żeby i Angeli Merkel w Parlamencie Europejskim urządzić takie przesłuchanie, jakie zaserwowano Beacie Szydło.
Skądinąd opowieści politycznych somnambulików o cudownej, bezkolizyjnej koegzystencji rozmaitych społeczności, które dzielą religia i obyczaje, falsyfikuje brutalna rzeczywistość. Ognia z wodą nie da się bowiem pogodzić. Wyzywanie przeciwników politycznych od „nacjonalistów" zda się więc na nic.