Reklama

Marek Migalski: Język nienawiści wobec sąsiadów

Mówiąc dziś o niezdolności Rosjan do praktykowania demokracji, warto pamiętać o grzechach Zachodu.

Publikacja: 07.06.2022 21:00

Teoretycznie 70 proc. Rosjan popiera wojnę. To jednak nie wszyscy

Teoretycznie 70 proc. Rosjan popiera wojnę. To jednak nie wszyscy

Foto: AFP

Niestety, stałym elementem polskiej debaty publicznej stało się po 24 lutego 2022 roku określanie wszystkich Rosjan coraz bardziej obraźliwymi epitetami. Skala zbrodni, jakiej wojska Putina dopuszczają się w Ukrainie, zdaje się usprawiedliwiać obrażanie całego narodu brutalnymi słowami. Nie tylko anonimowi internauci, ale także znane postacie życia politycznego i intelektualnego nie wahają się używać wobec Rosjan określeń typu „naród zbrodniarzy”, „dzicz”, „azjatycka hołota”. I choć można zrozumieć emocje temu towarzyszące, a będące pokłosiem straszliwych zbrodni dokonywanych przez armię Federacji Rosyjskiej, to jednak z co najmniej trzech powodów tego typu proceder jest absolutnie niedopuszczalny.

Po pierwsze dlatego, że jest kłamstwem. Tak, prawdopodobnie większość Rosjan pochwala inwazję na Ukrainę, ale pamiętajmy, że także zdecydowana większość z nich jest przekonana, iż makabrycznych zbrodni dokonują tam nie ich rodacy, ale „nazistowscy Ukraińcy”. Może nas to śmieszyć (lub przerażać), ale prawdą jest, że propaganda putinowska stosunkowo skutecznie oszukuje swoje ofiary i przedstawia obraz „operacji specjalnej” zupełnie inaczej, niż widzi to świat. Rosjanie są przekonani, że to konflikt, w którym ich armia wyzwala ciemiężonych przez Kijów obywateli Ukrainy i chroni ich przed śmiercią z rąk ukraińskich siepaczy. I dlatego właśnie ogromna część z nich popiera te działania.

Krzywdzące opinie

Nie pojmują tego obywatele państw zachodnich, którzy na jednym oddechu mówią o „narodzie zbrodniarzy” oraz o tym, że putinpropaganda całkowicie fałszywie przedstawia wojenną rzeczywistość. Trzeba zatem wybrać – albo Rosjanie są krwiożerczymi bestiami, albo zmanipulowanymi ofiarami kremlowskich kłamstw. Jedno wyklucza drugie, prawda?

Czytaj więcej

Bartosz Rydliński: Kanclerz musi odrobić lekcję

Poza tym trzeba pamiętać, że owo wysokie poparcie dla „operacji specjalnej” także może być mitem. W Rosji za szerzenie fałszywych informacji o niej (czyli na przykład o tym, że jest brutalną agresją na słabszego partnera) grozi do 15 lat więzienia. Ilu z naszych dzielnych polskich moralizatorów odważyłoby się w takiej sytuacji powiedzieć odpytującemu ich ankieterowi to, co naprawdę myślą? To także może być przyczyną „masowego poparcia dla działań Putina” – ludzie po prostu boją się ujawniać swoje opinie. Może się zatem okazać, że nie 70 proc. Rosjan popiera tę wojnę, lecz o wiele mniej.

Reklama
Reklama

Ale załóżmy na koniec tego wątku, że haniebna agresja na Ukrainę naprawdę uważana jest przez 70 proc. obywateli Federacji Rosyjskiej za usprawiedliwioną. Oznaczałoby to, że sprzeciwia się jej… kilkadziesiąt milionów Rosjan! I to w warunkach dyktatury, gdzie opór wobec władzy może oznaczać 15 lat łagru, a nie otrzymanie negatywnego komentarza w mediach społecznościowych za uczestnictwo w marszu KOD lub PO. Czy zatem wypisywanie bzdur o „narodzie morderców” i „wschodniej dziczy” nadal uważane będzie za dopuszczalne, a nawet preferowane w polskiej przestrzeni publicznej? Czy wciąż o populacji, w której dziesiątki milionów ludzi (w warunkach opresji) zachowują zdrowy rozsądek i przyzwoitość, będzie się wypisywać takie niesprawiedliwe uogólnienia? Każdy, kto się na to decyduje, musi mieć świadomość, jak bardzo tego typu opinie są krzywdzące dla milionów wspaniałych ludzi.

Prawo do dumy

Po drugie, takie spostrzeżenia usprawiedliwiają działania sprzeczne z interesem Zachodu oraz z rzeczywistym opisem ostatnich dekad. Idą bowiem za nimi „historiozoficzne” uwagi o tym, że Rosjanie nie są zdolni do życia w demokracji i jako tacy powinni być wyrzuceni poza nawias wspólnoty międzynarodowej. Pominę kwestię tego, że do owej wspólnoty należą państwa, które w niedalekiej przeszłości dokonywały rzezi straszniejszych niż te, których dopuszczają się obecnie Rosjanie w Ukrainie (i prowadziły wojny bardziej obfite w ofiary – i to po wielokroć) – ważniejsze dla mnie (jako dla osoby zajmującej się zawodowo teorią demokracji) jest przypomnienie, że jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku Rosja była demokracją, a Rosjanie demokratami. Cała dekada Jelcyna była wszak okresem działającej demokracji. I choć była ona kulawa i daleka od doskonałości, to jednak obywatele Federacji przywykali do niej powoli. Co więcej, gdy do władzy doszedł Putin, to dokonało się to na drodze wolnej elekcji, a obywatele głosowali na niego bynajmniej nie dlatego, że obiecywał dyktaturę. Było dokładnie odwrotnie – obecny władca Kremla został prezydentem pod hasłami usprawnienia demokracji, poprawy życia, zwalczenia mafii i wszechobecnego chaosu i korupcji. I choć może dziś brzmieć to śmiesznie, to miał on kontynuować reformy Jelcyna, tyle że w sposób przynoszący mniej bólu zwykłym Rosjanom.

Czytaj więcej

Rusłan Szoszyn: Putin i jego opricznicy

Bo nasi domorośli imitatorzy myśli Spenglera, Konecznego czy przynajmniej Huntingtona, tak doniośle obwieszczający o niezdolności Rosjan do życia w demokracji, zapominają, czym była ona dla nich w latach 90. Kojarzyła się im z wciąż pijanym i przynoszącym im wstyd Jelcynem, z okresem niepokojów, rządów oligarchów, rozkradaniem majątku państwowego, rozbestwieniem mafii wszelkiego rodzaju, brakiem wypłat emerytur i rent. Takie właśnie mają skojarzenia z demokracją. I pewnie dlatego łatwiej było im ją porzucić na rzecz może i brutalnej, a do pewnego stopnia sprawnej demokratury Putina. Zwłaszcza że przywrócił on im prawo do dumy i zapewnił, że oto mogą wstać z kolan, a cały świat, nawet jeśli nie będzie ich podziwiał, to przynajmniej będzie się ich bał. I przestanie się z nich śmiać.

Na marginesie – w czasie, gdy Rosja mozolnie budowała zręby demokracji, jak zachowywał się Zachód? Otóż był zajęty jej rabowaniem i wyciąganiem z niej wszystkiego, co się da. Emblematycznym (ale także bardzo dziwnym) tego przykładem jest działalność biznesowa Billa Browdera, którego poznałem w czasie mojej pracy w europarlamencie i z którym współpracowałem przez pewien czas w sprawie Magnitskiego. Ten obecnie dzielny człowiek, którego od wielu lat Putin chce zabić (za upór w sprawie znalezienia odpowiedzialnych za śmierć Siergieja), szczerze opisuje w swoich książkach, jak wraz ze swoimi biznesowymi kolegami przyjeżdżał do państw Europy Wschodniej (także do Polski), gdzie kupował za bezcen całe fabryki, nie rozumiejąc, jak można sprzedawać je tak tanio (zwłaszcza że zaraz jego koledzy zwalniali z nich ludzi i spieniężali nabyty majątek za sumy wielokrotnie przewyższające to, co wydali za zakup jakiegoś zakładu pracy). Podobnie (tyle że o wiele brutalniej) działały tysiące podobnych do niego – bez oglądania się na poziom życia Rosjan i na los wschodnioeuropejskich demokracji. Gdy zatem dziś z wyższością nasi nadwiślańscy „historiozofowie” perorują o rzekomej niezdolności Rosji do praktykowania demokracji, winni pamiętać o grzechach popełnionych w tej materii przez ludzi Zachodu.

Zmienić terminologię

I rzecz trzecia, dotycząca przyzwolenia dla używania takich określeń, jak „naród morderców” czy „wschodnia dzicz”: ten język niszczy nas samych. Posługując się nim, niczym nie różnimy się od kremlowskich propagandystów nazywających Ukraińców „nazistami” czy „narodem faszystów”. To ten sam język nienawiści, który służy nie do opisu rzeczywistości, lecz do niszczenia oponentów i do dehumanizacji „obcego”. Jeśli bowiem wszyscy Rosjanie to mordercy, to dlaczego nadal powstrzymujemy się przed zrzuceniem na nich bomby atomowej? Tylko ze strachu przed odwetem? Jeśli zatem znaleźlibyśmy sposób na zlikwidowanie ich wszystkich bez ryzyka, że odpłacą się nam pięknym za nadobne, to co wówczas – zabijamy te całe 140 mln ludzi? Wszak są „dziczą” i „mordercami”. Oto skutki posługiwania się takimi niesprawiedliwymi terminami.

Reklama
Reklama

Podsumowując – wspominane określenia powinniśmy wyrzucić z naszego języka po pierwsze dlatego, że są kłamliwe, po drugie, zamazują naszą współodpowiedzialność za to, co działo się w Rosji z demokracją, a po trzecie, ponieważ ich używanie degraduje nas samych i zrównuje w sensie moralnym i intelektualnym z najbardziej brutalnymi ideologami zbrodniczej wojny w Ukrainie.

Marek Migalski

Autor jest politologiem, prof. UŚ

Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Gdyby Rosjanie finansowaliby dziś Leszka Millera, użyliby bitcoina
Opinie polityczno - społeczne
Stanisław Żaryn: Strategia bezpieczeństwa USA? Histeria niewskazana, niepokój uzasadniony
Analiza
Rusłan Szoszyn: Łukaszenko uwolnił opozycjonistów. Co to oznacza dla Białorusi
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Świat jako felieton Donalda Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Artur Bartkiewicz: Czy Grzegorz Braun nauczy Jarosława Kaczyńskiego odpowiedzialności?
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama