Ale załóżmy na koniec tego wątku, że haniebna agresja na Ukrainę naprawdę uważana jest przez 70 proc. obywateli Federacji Rosyjskiej za usprawiedliwioną. Oznaczałoby to, że sprzeciwia się jej… kilkadziesiąt milionów Rosjan! I to w warunkach dyktatury, gdzie opór wobec władzy może oznaczać 15 lat łagru, a nie otrzymanie negatywnego komentarza w mediach społecznościowych za uczestnictwo w marszu KOD lub PO. Czy zatem wypisywanie bzdur o „narodzie morderców” i „wschodniej dziczy” nadal uważane będzie za dopuszczalne, a nawet preferowane w polskiej przestrzeni publicznej? Czy wciąż o populacji, w której dziesiątki milionów ludzi (w warunkach opresji) zachowują zdrowy rozsądek i przyzwoitość, będzie się wypisywać takie niesprawiedliwe uogólnienia? Każdy, kto się na to decyduje, musi mieć świadomość, jak bardzo tego typu opinie są krzywdzące dla milionów wspaniałych ludzi.
Prawo do dumy
Po drugie, takie spostrzeżenia usprawiedliwiają działania sprzeczne z interesem Zachodu oraz z rzeczywistym opisem ostatnich dekad. Idą bowiem za nimi „historiozoficzne” uwagi o tym, że Rosjanie nie są zdolni do życia w demokracji i jako tacy powinni być wyrzuceni poza nawias wspólnoty międzynarodowej. Pominę kwestię tego, że do owej wspólnoty należą państwa, które w niedalekiej przeszłości dokonywały rzezi straszniejszych niż te, których dopuszczają się obecnie Rosjanie w Ukrainie (i prowadziły wojny bardziej obfite w ofiary – i to po wielokroć) – ważniejsze dla mnie (jako dla osoby zajmującej się zawodowo teorią demokracji) jest przypomnienie, że jeszcze w latach 90. ubiegłego wieku Rosja była demokracją, a Rosjanie demokratami. Cała dekada Jelcyna była wszak okresem działającej demokracji. I choć była ona kulawa i daleka od doskonałości, to jednak obywatele Federacji przywykali do niej powoli. Co więcej, gdy do władzy doszedł Putin, to dokonało się to na drodze wolnej elekcji, a obywatele głosowali na niego bynajmniej nie dlatego, że obiecywał dyktaturę. Było dokładnie odwrotnie – obecny władca Kremla został prezydentem pod hasłami usprawnienia demokracji, poprawy życia, zwalczenia mafii i wszechobecnego chaosu i korupcji. I choć może dziś brzmieć to śmiesznie, to miał on kontynuować reformy Jelcyna, tyle że w sposób przynoszący mniej bólu zwykłym Rosjanom.
Bo nasi domorośli imitatorzy myśli Spenglera, Konecznego czy przynajmniej Huntingtona, tak doniośle obwieszczający o niezdolności Rosjan do życia w demokracji, zapominają, czym była ona dla nich w latach 90. Kojarzyła się im z wciąż pijanym i przynoszącym im wstyd Jelcynem, z okresem niepokojów, rządów oligarchów, rozkradaniem majątku państwowego, rozbestwieniem mafii wszelkiego rodzaju, brakiem wypłat emerytur i rent. Takie właśnie mają skojarzenia z demokracją. I pewnie dlatego łatwiej było im ją porzucić na rzecz może i brutalnej, a do pewnego stopnia sprawnej demokratury Putina. Zwłaszcza że przywrócił on im prawo do dumy i zapewnił, że oto mogą wstać z kolan, a cały świat, nawet jeśli nie będzie ich podziwiał, to przynajmniej będzie się ich bał. I przestanie się z nich śmiać.
Na marginesie – w czasie, gdy Rosja mozolnie budowała zręby demokracji, jak zachowywał się Zachód? Otóż był zajęty jej rabowaniem i wyciąganiem z niej wszystkiego, co się da. Emblematycznym (ale także bardzo dziwnym) tego przykładem jest działalność biznesowa Billa Browdera, którego poznałem w czasie mojej pracy w europarlamencie i z którym współpracowałem przez pewien czas w sprawie Magnitskiego. Ten obecnie dzielny człowiek, którego od wielu lat Putin chce zabić (za upór w sprawie znalezienia odpowiedzialnych za śmierć Siergieja), szczerze opisuje w swoich książkach, jak wraz ze swoimi biznesowymi kolegami przyjeżdżał do państw Europy Wschodniej (także do Polski), gdzie kupował za bezcen całe fabryki, nie rozumiejąc, jak można sprzedawać je tak tanio (zwłaszcza że zaraz jego koledzy zwalniali z nich ludzi i spieniężali nabyty majątek za sumy wielokrotnie przewyższające to, co wydali za zakup jakiegoś zakładu pracy). Podobnie (tyle że o wiele brutalniej) działały tysiące podobnych do niego – bez oglądania się na poziom życia Rosjan i na los wschodnioeuropejskich demokracji. Gdy zatem dziś z wyższością nasi nadwiślańscy „historiozofowie” perorują o rzekomej niezdolności Rosji do praktykowania demokracji, winni pamiętać o grzechach popełnionych w tej materii przez ludzi Zachodu.
Zmienić terminologię
I rzecz trzecia, dotycząca przyzwolenia dla używania takich określeń, jak „naród morderców” czy „wschodnia dzicz”: ten język niszczy nas samych. Posługując się nim, niczym nie różnimy się od kremlowskich propagandystów nazywających Ukraińców „nazistami” czy „narodem faszystów”. To ten sam język nienawiści, który służy nie do opisu rzeczywistości, lecz do niszczenia oponentów i do dehumanizacji „obcego”. Jeśli bowiem wszyscy Rosjanie to mordercy, to dlaczego nadal powstrzymujemy się przed zrzuceniem na nich bomby atomowej? Tylko ze strachu przed odwetem? Jeśli zatem znaleźlibyśmy sposób na zlikwidowanie ich wszystkich bez ryzyka, że odpłacą się nam pięknym za nadobne, to co wówczas – zabijamy te całe 140 mln ludzi? Wszak są „dziczą” i „mordercami”. Oto skutki posługiwania się takimi niesprawiedliwymi terminami.