Antyliberalizm nie ma jeszcze wyraźnego kształtu. Wyraźnie widoczni są natomiast jego stronnicy: Farage, Orbán, Kaczyński, a w USA Trump. Co łączy tych polityków? Jakich tendencji są wyrazicielami? Nie mają żadnej wspólnej ideologii. Ten sam jest u wszystkich tylko gest sprzeciwu wobec status quo, jego zanegowanie – bez względu na konsekwencje i bez refleksji nad tym, co miałoby zastąpić panujący porządek.
Pokój nie jest dla nich wartością
Aby zrozumieć, co się dziś dzieje, warto cofnąć się w przeszłość i posłuchać klasyków. Nie dlatego, że historia pełna jest prostych analogii, bo nie jest. Warto to zrobić, by zyskać odpowiednią perspektywę. A także ujrzeć niewidoczne zrazu podobieństwa do zjawisk z dawnej przeszłości.
Cofnijmy się więc w czasie. Jest 26 lutego 1941 roku, trwa czarna godzina Europy. W jednej z sal wykładowych nowojorskiej New School for Social Research przemawia nieco ponadczterdziestoletni niemiecki Żyd. Nazywa się Leo Strauss. To miłośnik Platona i antycznej filozofii polityki. Tym razem nie opowiada jednak swym amerykańskim słuchaczom o antycznej Grecji. Mówi o współczesnych Niemczech. I o nihilizmie, który stał się programem politycznym niemieckiego państwa.
Czym jest ów nihilizm? Strauss określa go jako „pragnienie destrukcji obecnego świata i jego możliwości, pragnienie, któremu nie towarzyszy żadna wyraźna koncepcja tego, czym chce się ów świat zastąpić". Ale skąd bierze się pragnienie zniszczenia istniejącego porządku rzeczy? Jego źródłem nie jest ani bieda, ani cynizm. Jest nim moralny sprzeciw wobec nowoczesnej cywilizacji. Sprzeciw ten, twierdzi Strauss, „rodzi się z przekonania, że podstawą wszelkiego życia moralnego jest z zasady – a więc i na wieki wieków – społeczeństwo zamknięte; z przeświadczenia, że społeczeństwo otwarte musi być niemoralne, a przynajmniej amoralne, ponieważ może być jedynie miejscem ludzi poszukujących przyjemności, zysku, nieodpowiedzialnej potęgi, a w istocie wszelkiego rodzaju nieodpowiedzialności i braku powagi". Demokratyczno-liberalne zasady państwa prawa i poszanowania mniejszości to z tej perspektywy narzędzia moralnego relatywizmu. Rozpuszczają one prawdziwe wartości, bo zamiast wierzyć w nie z całą powagą, mamy traktować je z rezerwą i uwzględniać wartości odmienne.
Skłaniają więc – by powołać się na metaforę innego myśliciela, Carla Schmitta – do ważenia racji między Chrystusem a Barabaszem. A wszystko w imię zgody, pokoju. Tymczasem zdaniem nihilistów pokój nie jest żadną wartością. Umożliwia wygodną wegetację, a nie prawdziwe życie. Nihiliści pragną więc przybliżyć się ku „momentowi powagi, godzinie mobilizacji – ku wojnie. Jedynie życie w tak napiętej atmosferze, życie oparte na nieustającej świadomości ofiar, którym zawdzięczamy swoją egzystencję, oraz wymogu, obowiązku poświęcenia życia i wszelkich dóbr doczesnych, tylko takie życie jest prawdziwie ludzkie: społeczeństwo otwarte nie wie, co to wzniosłość".