Trwa czas zamętu. Wyjątkowy, historycznie rzecz biorąc, zbieg rozmaitych okoliczności – kulturowych, technologicznych, politycznych, ekonomicznych i ekologicznych – stawia ludzkość przed niespotykanymi na taką skalę wyzwaniami. Bynajmniej nie jesteśmy skazani na klęskę, ale by wybrnąć z obecnej wręcz niebezpiecznej sytuacji, musimy zrozumieć, co i dlaczego tak naprawdę się dzieje. Bez intelektualnego ogarnięcia kształtujących współczesność skomplikowanych współzależności nie sposób prawidłowo zdiagnozować stan rzeczy, a bez takiego werdyktu nie ma z kolei szans na zaproponowanie zasadnego kierunku działań na przyszłość. Potrzebne jest nowe spojrzenie i odmienne niż dotychczas podejście.
Dzięki kolejnej rewolucji naukowo-technicznej, przemianom kulturowym i szybkiemu wzrostowi gospodarczemu oraz postępowi społecznemu miało nam się żyć dużo lepiej, ale splot okoliczności doprowadził do Jeszcze Większego Kryzysu (JWK). Przestrzegałem przed tym już dekadę temu, pisząc książkę zatytułowaną – nie bez powodu – „Wędrujący świat". Gdy wywołany podporządkowaniem się złym wartościom w sferze społecznej i nieudolnością polityki finansowej kryzys „made in USA" rozprzestrzeniał się po zglobalizowanej gospodarce, można było jeszcze miarkować nieco skalę JWK, ale szybko się okazało, że staje się on nieuchronny. Obecnie targa otaczającą nas rzeczywistością na wielu polach: od gospodarki do stosunków społecznych, od polityki do bezpieczeństwa, od demografii do migracji, od środowiska naturalnego do sfery kulturowej. I chociaż światowa produkcja rośnie w tempie aż 3,5 proc. rocznie, to mało kto twierdzi, że jest dziś lepiej.
Nie jest. Więcej nie oznacza lepiej. Żyjemy bowiem nie od dziś w rzeczywistości „po PKB", która wymaga popekabeowskiej teorii ekonomii oraz bazującej na niej popekabeowskiej polityki wzrostu gospodarczego i strategii rozwoju społecznego. Rację ma Maciej Bałtowski, gdy stwierdza, że w obecnej złej sytuacji „winni są także ekonomiści". Jedni intelektualnie pogubili się w gąszczu złożoności zjawisk i procesów, które próbują wyjaśniać, nie dostrzegając, że świat zmienia się w niebywałym tempie i rodzi się nowa jakość, wobec której stare narzędzia badawcze i poglądy są mało przydatne. Inni dali się zwieść fałszywym ideologiom albo najzwyczajniej zostali skorumpowani przez wpływowe grupy interesów. Wielu „znanych ekonomistów" nie tylko nie potrafiło przewidzieć wybuchu kryzysu finansowego w 2008 r., lecz także nie pojmowało istoty nadchodzącego Jeszcze Większego Kryzysu, który ma charakter strukturalny i instytucjonalny. Jest on uwikłany zarówno gospodarczo, jak i kulturowo, wymaga przeto zmiany i systemu wartości, i sposobów uprawiania polityki gospodarczej. To wszystko zaś wymaga odrzucenia zdezaktualizowanej wiedzy i oparcia się na poprawnej, odpowiadającej współczesnym wyzwaniom i uwarunkowaniom teorii ekonomicznej.
Gwoździe do trumny
Bezsprzecznie obecny kryzys to wielka kompromitacja neoliberalizmu, który w istocie służy wzbogacaniu nielicznych kosztem większości. Niezbicie dowodzą tego fakty. W USA system i polityka celowo działały tak, że udział 1 proc. najbogatszych Amerykanów w całkowitych dochodach rósł szybciej po opodatkowaniu niż przed. O ile udział dochodów brutto wzrósł od 1979 do 2007 roku z 8 do 16 proc. ogółu dochodów, o tyle udział dochodów netto zwiększył się odpowiednio z 8 do 17 proc., a według innych danych nawet do 20 proc. Pomimo kryzysu tendencje te dotychczas nie zostały odwrócone. Aż 3/5 przyrostu udziału dochodów najbogatszych Amerykanów w całości dochodów wynika z przejęcia dochodów innych, a jedynie 2/5 można tłumaczyć takimi czynnikami podażowymi, jak zwiększenie wydajności wskutek istotnego podniesienia kwalifikacji w warunkach skokowego postępu technicznego i organizacyjnego czy też wydłużenia czasu pracy. Nie mają więc racji ci, którzy twierdzą, że niezadowolenie społeczne idące w ślad za narastaniem nierówności jest skutkiem obecnej fazy rewolucji naukowo-technicznej oraz związanej z globalizacją migracji siły roboczej. Fakt, że jej masowy dopływ do krajów bogatszych pociąga za sobą relatywny spadek dochodów niżej uposażonych, mniej wykwalifikowanych pracowników. Jednak to wszystko nie jest główną siłą sprawczą nierówności. Te obiektywne procesy, których znaczenie uwypukla także Andrzej Koźmiński w artykule „Nowy pragmatyzm kontra nowy nacjonalizm", nakładają się na stymulowany neoliberalizmem wtórny, dokonywany poprzez rynek i fiskusa podział dochodów, co z kolei w debacie toczącej się na łamach „Rzeczpospolitej" słusznie akcentuje Jacek Tomkiewicz w tekście „Czy jesteśmy skazani na nowy nacjonalizm?".
Nie należy przy tym wszystkim neoliberalizmu mylić z liberalizmem społeczno-gospodarczym i kulturowym, za którym trzeba się opowiadać, ponieważ jedynie na takich wartościach, jak wolność i tolerancja, demokracja i rynek, przedsiębiorczość i konkurencja można budować lepszą przyszłość. Natomiast zła deregulacja, finansyzacja gospodarki i tendencyjna polityka redystrybucji fiskalnej to skutki neoliberalizmu, który już dawno powinien wylądować na śmietniku historii. Niestety, ta hydra nadal podnosi swój łeb, ponieważ nie ma jasności, co ma go zastąpić. Powiadam, że jeśli słychać odgłos wbijania gwoździa do trumny neoliberalizmu, to jest to gwóźdź przedostatni. Sama kompromitacja, tak oczywista, nie wystarczy. By był to gwóźdź ostatni, potrzebna jest odmienna, lepsza propozycja. Tym bardziej że silne neoliberalne lobby nie powinno być lekceważone. Jest ono mocno osadzone przede wszystkim w sektorze finansowym i w powiązanych z nim partykularnymi interesami strukturach polityki kształtujących rozwiązania systemowe odnośnie do regulacji i nadzoru finansów oraz w mediach kształtujących opinię publiczną. Niestety, zakorzenione jest ona też w części środowiska akademickiego i naukowo-badawczego.