Z wdzięcznością wspomnimy przemówienie prezydenta Trumpa, bo właśnie przed pomnikiem Powstania przywódca pierwszej potęgi świata pochwalił naszą nieugiętą wolę oporu.
I to jest smutne, choć mile łechce narodową dumę. Nie pochwalił nas bowiem Trump za to, co najważniejsze; milczy o tym także, najwyżej półgębkiem wspomina, oficjalna wersja polskiej – pożal się Boże – „polityki historycznej". Staramy się bowiem eksponować nasze męczeństwo, celebrujemy daremne powstania i przegrane bitwy, na czele z najbardziej straceńczym zrywem Żołnierzy Wyklętych. To prawda, że broniliśmy Europy pod Cecorą, pod Wiedniem czy Radzyminem, ale milczymy o tym, co zbudowaliśmy bez krwi i wojny, zgodnie z najlepszymi wartościami naszego kontynentu. Wznosimy pomniki wodzów bohaterskich w klęsce, zapominamy o przywódcach mądrych w zwycięstwie.
Z pierwszej Rzeczypospolitej wybieramy sarmatyzm otumaniony pychą i anarchią, zapominamy o wyprzedzającym swój czas eksperymencie demokratycznym, o faktycznym trójpodziale władzy, który litewsko-polska szlachta zainstalowała w swym państwie na 250 lat przed Monteskiuszem.
Solidarność, największą i najlepsze skutki w skali świata przynoszącą pokojową rewolucję, oglądamy dziś z perspektywy esbeckich teczek i potępieńczych swarów zgorzkniałych weteranów. Niebywały awans cywilizacyjny Polski po 1989 roku wolimy przemilczeć, bo to nie nasza partia i nie nasi koleżkowie za tym stali. I tak dalej, i tak dalej...
„Patriotyzm klęski", jaki budują kolejne rządy naszego kraju, a ostatni w szczególności, jest równie romantyczny, co daremny. Świat nas najwyżej zdawkowo pochwali za chwalebne cierpiętnictwo, ale nagrody przyznaje za coś zupełnie innego. Mając nadzieję na czyjąkolwiek litość, wzbudzamy tylko powszechne politowanie. ©?