Dyskusja o miejscu Polski w Europie – i Unii Europejskiej w szczególności – wróciła z niespotykaną siłą przy okazji straszenia wetem wobec budżetu Wspólnoty na jesieni 2020 r. Ujawniły się przy tym siły ciemne i poglądy skrajne, między którymi szukać trzeba sensu i stanu faktycznego.
Rzut oka na mapę nie pozostawia wątpliwości: jesteśmy średniej wielkości krajem skazanym na obronę swoich interesów pomiędzy Niemcami i Rosją. Historycznie konfrontacja z oboma sąsiadami jednocześnie zawsze kończyła się dla Polski tragicznie. Członkostwo w Unii Europejskiej powoduje, że z sąsiadem z zachodu mamy obecnie unikalne możliwości rozwijania partnerskich relacji gospodarczych i politycznych. Siła Unii będzie wyznaczała poziom skuteczności tych relacji. Dlatego, parafrazując Radosława Sikorskiego, możemy powiedzieć, że bardziej możemy się obawiać Unii słabej niż silnej. Silnej zarówno więzami gospodarczymi, jak i na tyle zrównoważonej wewnętrznie, by żaden kraj członkowski nie narzucał swoich interesów pozostałym. W wielu sprawach UE jest jednak podzielona. Jedną z tych spraw jest polityka wschodnia Wspólnoty, co udowodniła kompromitująca wycieczka szefa dyplomacji unijnej Josepa Borrella do Moskwy.