Więc przeglądam zaległą prasę. TVP ma dwa zarządy… normalka. Żona jednego z ministrów dostała bez przetargu od jego kolegi z rządu kontrakt na 7,5 miliona… Normalka, zresztą, co to jest 7,5 miliona? Na waciki kosmetyczne. Kolega obu ministrów Stefan Niesiołowski orzeka, że Jarosław Marek Rymkiewicz jest grafomanem, bo napisał o „złodziejach” ? pogratulować, że były symbol katolickiego fundamentalizmu tak od razu bezbłędnie rozpoznał w tym ferajnę, w którą zaprowadziła go obsesyjna nienawiść do Kaczyńskiego… Też nic zaskakującego, wciąż ten sam niesmak, że media męczą człowieka autentycznie chorego psychicznie, którego Tusk zrobił wicemarszałkiem Sejmu chyba dla jaja, jak Kaligula konia senatorem.
CBŚ ściga zorganizowaną grupę przestępczą, która podkradała kruszywo spod autostrady A-1. Hm, prawdę mówiąc, ściganie grupy, która okrada budowy autostrad interesuje mniej, niż tej, która na uruchomienie tych budów przyznawała koncesje. A tu: polskie koleje potrzebują 47 miliardów złotych, aby „przywrócić liniom kolejowym parametry, do których zostały zaprojektowane”, oznajmił w wywiadzie prezes PKP/PLK, jednej z niezliczonych spółek, które, jak robaki z trupa, wyroiły się w III RP z peerelowskich Polskich Kolei Państwowych, każda dźwigając wieloosobowe zarządy, rady nadzorcze i z punktu obrastając wysysającymi z nich państwową kasę spółkami i spółeczkami krewnych i znajomych.
Znaczące, że mówimy już nie o „modernizacji” polskich kolei, nie o żadnych tam „szybkich pociągach” na wzór francuskich TGV, mówimy o przywracaniu parametrów, do których te tory były projektowane – a były projektowane za głębokiej komuny, jeśli nie za zaborców. I nawet to przywracanie okazuje się ponad siły. Za czasów Wokulskiego tzw. koleją wiedeńską z Warszawy do Łodzi jechało się godzinę i kwadrans, pięć lat temu dwie i pół, ale po długotrwałej modernizacji i zakupie nowoczesnych składów udało się prawie już dorównać czasom carskim – jedzie się półtorej godziny. Za to jedna czwarta torów jest w takim stanie, że pociągi mogą po nich jechać tylko w tempie roweru ? 30 kilometrów na godzinę. Ale, pociesza prezes, można je przeznaczyć dla pociągów towarowych, tam prędkość jazdy nie jest taka ważna. Pomysł jak pomysł, trzeba jakoś kombinować, jak się jest prezesem, bo 47 miliardów po str0nie „ma” nie znajdzie w budżecie żaden Sherlock Holmes.
Też normalka. Normalką jest i fakt, że niemal wszystkie gazety radośnie informują nas o wspaniałym wzroście PKB – jest trzy procent a będzie jeszcze lepiej. Słaby złoty pomaga i pieniądze z Unii. Kto nie bardzo wie, co mierzy wzrost PKB i co z tego wynika, może się cieszyć. Natomiast oficjalne dane ze strony ministerstwa finansów o wzroście zadłużenia na czołówki gazet nie trafiają. Bo i po co? Że w czerwcu zadłużaliśmy się tempie 300 milionów złotych dziennie? 9 miliardów w ciągu jednego tylko miesiąca? 668,2 mld na dzień 30 czerwca 2010 (a i to grubo zaniżone kreatywną księgowością ministra Rostowskiego). Chce się komuś przeliczyć, ile to na głowę? Rząd Tuska rozpaczliwie zaciąga długi już tylko na bieżącą spłatę odsetek. W tym tempie oficjalny plan, czyli, jak pięknie nazwał to Krzysztof Rybiński, „strategia gołodupców”, zakładająca, że dzięki wyprzedaniu do imentu majątku publicznego za pięć lat utrzymamy dług na poziomie „zaledwie” 900 miliardów, wydaje się dalece nazbyt optymistyczny.
Po pierwsze, skoro weszliśmy już w takie rolowanie odsetek, to nawet autentyczny i wysoki wzrost gospodarczy nie wygeneruje wystarczających wpływów do budżetu, a po drugie, nawet poniżej biliona finanse państwa po prostu się załamią. Chyba, że ktoś z zewnątrz w porę przechwyci podstawowe instrumenty do sterowania tym żywiołem. Wtedy będziemy mieli historyczną powtórkę sytuacji, którą najbardziej uwielbiamy: okupant Starynkiewicz buduje nam kanalizację i oświetla ulice, a Polacy piją, grają Szopena i narzekają na swe geopolityczne przekleństwo.