Notabene w swych uwagach polscy eksperci pominęli najważniejsze pytanie: czy Rosjanie nie powinni potraktować tego samolotu jako wojskowego i po prostu odmówić mu lądowania. Ale i tak z tego stanowiska ich szef polski minister nie czyni fundamentalnego przedmiotu sporu. Zarazem dziennikarze spełniający rolę pudeł rezonansowych rosyjskiej propagandy nawet te ułomne zastrzeżenia podważają mówiąc o raporcie "rzetelnym".
Czym się kierowali polscy rzecznicy "rzetelności" raportu Tatiany Anodiny i Aleksieja Morozowa? Wiarą w historyczne porozumienie z Kremlem? Antypisowskimi urazami? Logiką wojny już nie między partiami, ale dwiema Polskami? Wszystkim po trochu i każdy zapewne czym innym bardziej.
Jeśli te wszystkie reakcje potraktować jako wyznacznik stanowiska obozu III RP, naturalnie najistotniejsze było stanowisko premiera. Donald Tusk jest mądrzejszy od swoich akolitów i sojuszników. Nie przyjął rozumowania choćby publicystów "Polityki" radzących mu niedawno w imię antypisowskiej logiki niekonfrontowanie się z Rosją. Ale też sformułował przekaz niejednoznaczny: nie mówił o "rzetelności raportu", lecz spór przedstawił jako nieledwie proceduralny. Nie polemizował – co mam mu szczególnie za złe – z haniebnymi sugestiami raportu i uwagami światowej prasy. Tym bardziej trudno więc oczekiwać od jego obozu spójnego sygnału. Czeka nas potężna porcja kakofonii.
Tusk musi się obawiać wrażenia własnej uległości wobec Rosji. Choćby dlatego, że – pomijając jego osobiste odczucia – to wrażenie może być punktem dla jego śmiertelnego wroga Jarosława Kaczyńskiego. Sondaże już dziś pokazują, że Polacy Rosjanom nie wierzą. Pytanie tylko, na ile jest to dla Polaków ważna kwestia.
Pisowski obóz całkiem zręcznie – nie wiem, ile w tym mocnego przeświadczenia, a ile taktyki – postawił na jednostronną mocną obronę polskiej reputacji. Aby dowieść wagi "moskiewskiego tropu", Antoni Macierewicz łagodził w niektórych wystąpieniach swoje stanowisko wobec polskich błędów. Nawet takich, które obiektywnie obciążały rząd Tuska (poziom przeszkolenia pilotów, chaos w 36. pułku). Premier był z tej strony obwiniany tyleż ogólnikowo, co ostro, ale najmocniej o uległość już po Smoleńsku.