Bo przecież już czekają młodzi zdolni, jak Jacek Kurski, któremu w przypadku "kaczobójstwa" wybaczona zostanie nawet wrzutka o dziadku z Wehrmachtu. Albo Zbigniew Ziobro kiedyś skazany na medialny lincz – za dyktafon z gwoździa i spadek liczby przeszczepów, a dziś ostatnia nadzieja Frontu Jedności Przekazu na wyrwanie z rąk Kaczyńskiego pieczątki prezesa. Bo ten musi odejść.
PSL od 18 lat nie potrafi przekroczyć 9 procent, SLD uznałoby kilkanaście procent za ogromny sukces, Palikot to przyszły prezydent, bo dostał co dziesiąty głos, ale PiS z poparciem trzykrotnie większym zaliczył – zdaniem części komentatorów – makabryczną klęskę. Przypomnijmy – jego kampania była tak beznadziejna, że jeszcze na kilkanaście dni przed wyborami premier nerwowo uprzedzał, że PiS dogonił PO.
Tomasz Lis, Piotr Stasiński i kilkunastu innych dziennikarzy rzuciło się władzy na ratunek, a w akcję musiały zaangażować się nawet tak wielkie nazwiska jak Jerzy Buzek – szef PE, Tomasz Karolak – odtwórca roli tytułowej w telenoweli "39 i pół" (chodziło o wiek, nie iloraz) czy 50-letni nastolatek o ciągotach rasistowskich. Jarosław Gugała z Polsatu poświęcił kilkanaście lat kariery, by zdążyć wsiąść do tego pociągu miłości, a Adam Michnik powrócił do wspaniałej tradycji, gdy redaktorzy naczelni tłumaczyli, dlaczego rząd jest cacy, a opozycja be.
A jednak wielu z tych, którzy po pisowskiej stronie barykady zacierali wtedy ręce, a po platformerskiej je załamywali, dziś twierdzi, że nastał koniec Kaczyńskiego. Dlaczego? Jest oczywistą oczywistością, że to polityk, którego prorządowym czołgom intelektu rozjechać jest najtrudniej. Kiedy odejdzie, duża część elektoratu PiS nie pójdzie na wybory, konserwatywna opozycja nareszcie zmieści się w jednym pokoiku z logo PJN, a jeśli nie liczyć tych, którzy wierzą, że sztuczny hel był ukryty w brzozie, po polskiej prawicy słuch zaginie. Ale by tak się stało, Kaczyński musi odejść.