Wydaje się, że lekarze orzekający, iż terrorysta był niepoczytalny (a zgodnie z norweskim prawem oznacza to, że podczas dokonywania zbrodni, w czasie której zginęło ponad 70 osób, był on w stanie psychozy, czyli się nie kontrolował, co w wypadku Breivika jest sprzeczne z faktami) kierowali się czymś w rodzaju niewyartykułowanego zamówienia społecznego. Zamówienia, które sporo mówi o stanie intelektualno-duchowym zachodniej Europy.

 

Po pierwsze, uznanie zbrodniarza za niepoczytalnego pozwala podtrzymać tezę, iż istota ludzka jest z natury dobra, a zło nie istnieje. A to, co moglibyśmy uznać za rezultat zła, jest w istocie zawsze efektem choroby albo błędu popełnionego przez kształtujące jednostkę społeczeństwo.

Po drugie, uznanie Breivika za niepoczytalnego pozwala automatycznie uznać deklarowane przez niego przyczyny zbrodni za efekt urojenia. Innymi słowy, nie wystarczy potępić (słusznie) dokonanej przez niego zbrodni, ale już sam strach przed roztopieniem się Europejczyków w morzu imigracji należy uznać za objaw szaleństwa. Niezależnie od tego, czy obawa ta doprowadzi kogoś – jak Breivika – do działań złych i zbrodniczych, czy też całkowicie zgodnych z prawem.

Uznanie Breivika za niepoczytalnego pozwalało zachodnim Europejczykom na powrót do spokoju, do przekonania, że ich model rozwojowy jest w całości dobry i nie mają powodu do niepokojów. Ewentualna zmiana werdyktu może ten spokój zakłócić.