Spadek poparcia rządu Donalda Tuska - Marczuk

Ludzie zaczynają przecierać oczy i pytać. Gdzie i kiedy czeka nas ta poprawa? Gdzie wędrują nasze pieniądze? Dlaczego oni tak pięknie mówią, a nijak ma się to do mojego życia? – pisze publicysta "Rz"

Publikacja: 19.02.2012 18:07

Bartosz Marczuk

Bartosz Marczuk

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Pikujące sondaże rządu i premiera nie są efektem – jak przekonują niektórzy publicyści – końca genialnej strategii PR, zakłóceń w sposobie sprawowania władzy, odsunięcia w cień ważnych niegdyś przyjaciół, ani nawet skutkiem zapowiadanych, niepopularnych reform. Bardziej liczy się to, że ludzie zorientowali się, iż rząd bez znieczulenia rąbie ich fiskalną siekierą, mając na ustach hasła sprawiedliwości społecznej i dobrobytu. Tyle tylko, że podwyżka danin i kolejne poświęcenia nie idą w parze z obiecywaną poprawą jakości życia.

Przedszkoli i żłobków nie przybywa, podobnie miejsc pracy, wzrost płac zahamował, a drogi, które się budują, zyskają nowy specjalny status: nie będą gotowe, ale "przejezdne". Zgrzyta niemal wszystko, co obiecywał rząd – od reformy edukacji, przez e[pauza]administrację i e-dowody, po politykę sprzyjającą rodzinie czy przedsiębiorcom. To właśnie realne problemy, połączone z zawiedzionymi nadziejami, zmieniają mapę politycznego poparcia partii.

Debeściaki

Zaczęło się, można by rzecz, niewinnie – w styczniu ubiegłego roku w górę poszedł VAT. Rząd tłumaczył, że tak trzeba, bo budżet się nie spina. Przychylne media przyklasnęły – ale oni odpowiedzialni, ratują stan kasy państwa, nie bojąc się niepopularnych decyzji. Wielu ekonomistów zadawało jednak wtedy przytomnie pytania: co z reformami strukturalnymi, które na stałe poprawią kondycję budżetu? Jak przełoży się to na konsumpcję, gdzie podzieją się kolejne 4 mld zł wyrwane obywatelom z kieszeni? No, ale przeszło. Jednak skutki tej podwyżki zaczęły coraz dotkliwiej już po kilku miesiącach bić w ludzi. I tak jest do dzisiaj. W górę poszły ceny (nałożyły się też na to słaby złoty i rekordowe notowania surowców), a ze względu na trudną sytuację na rynku pracy nie podążają za nimi pensje. Efekt? Inflacja wystrzeliła w górę, a realne płace stanęły w miejscu. Ludzie w portfelach mają mniej pieniędzy.

Rząd zachęcony "sukcesem" z VAT – podnosi podatki, a poparcie nie spada – po drodze, w maju, zdemolował OFE i przeszedł w stan hibernacji. Do wyborów kontynuujemy politykę "tu i teraz". Nie musimy się nikomu tłumaczyć, ani prof. Balcerowiczowi, ani opozycji, ani społeczeństwu. Jesteśmy, drogi Leszku, najlepsi.

Zimowy sen przedszkolaka

Ze stanu letargu obudziły rządzących, o dziwo, nie powodzie czy klęski nieurodzaju, ale... opłaty za przedszkola. Pod koniec sierpnia gruchnęła wieść, że podnoszą je samorządy i wprowadzają płatności za każdą ponadwymiarową godzinę. W drugiej dekadzie września premier, nauczony doświadczeniem, że problemy się go nie imają, ruga więc gminy. – Wojewodowie sprawdzą ich uchwały – mówi Tusk. Jest to jednak manipulacja. Samorządy są najczęściej Bogu ducha winne w tym sporze. Ratują swoje budżety, bo na przedszkola nie dostają z kasy państwa ani grosza. Co gorsza, wszystko to odbywa się w sosie wspierania rodzin, polityki rodzinnej.

Premier lekko chyba się reflektuje, dociera do niego, że ludzie nie przerzucą tak prosto odpowiedzialności na samorządy i wpisuje do wyborczego programu PO, że być może dostaną one pomoc ze strony państwa. Po wyborach jest o tym oczywiście cicho. Tyle tylko, że ludzie, pamiętając jeszcze zamieszanie z przedszkolami, dostają kolejny prezent. Reformę edukacji, czyli wysyłanie sześciolatków do szkół. To kwintesencja nieporadności, braku konsekwencji, wręcz nieudacznictwa. Rząd ostatecznie zapowiada, że najmłodsze dzieci pójdą do szkół dwa lata później, ale rodzi to określone konsekwencje w gminach, a także wśród ich rodziców. Programy są niedostosowane do przesuwanej reformy, szkoły i samorządy nie wiedzą, czy inwestować w przygotowania placówek do przyjęcia sześciolatków, te, które to zrobiły, czują się jak frajerzy. Kompletny chaos i bałagan, którego nawet nikt nie tłumaczy – nowa minister edukacji Krystyna Szumilas nie umawia się z mediami na wywiady.

Fiskalny Adamek

Prawdziwa bokserska seria – oczywiście dla ludzi, a nie dla rządu – przychodzi na przełomie grudnia i stycznia. Rośnie akcyza na paliwo, leki zamiast tanieć – drożeją, trudno je także dostać, rząd podnosi od lutego składkę do ZUS, od marca likwiduje tzw. antybelkowe lokaty, zapowiada dalszą likwidację ulg w PIT.

Fiskalizm rośnie w szybkim tempie – w tym roku przez trzewia państwa przejdzie już 42 proc. naszego PKB. Niemal połowę naszego bogactwa redystrybuują urzędnicy, choć wiadomo, że ludzie i przedsiębiorcy najrozsądniej wydają swoje pieniądze.

Na to wszystko nakłada się jeszcze zamieszanie wokół ACTA, które obywatele potraktowali – nieważne, czy słusznie, czy nie – jako zamach na swoje wolności, czyniąc rządowi racjonalny zarzut, że zapisy tej umowy wprowadzono po cichu.

Te wszystkie działania rządu odbywają się jednak w tonie "słusznej sprawy" i "troski" o obywateli. Tyle tylko, że nijak nie mogą oni tego odczuć. I to jest clou sondażowego przebudzenia.

Ma być rodzinnie, a na ustawę żłobkową nie ma pieniędzy i jest klapą. Ma być rodzinnie, a przedszkola zmieniają się dla rodziców w godzinowy tor przeszkód – biegną z językiem na brodzie, aby odebrać dziecko i nie zapłacić za kolejną godzinę pobytu.

Ma być lepiej na rynku pracy, a rząd zamraża pieniądze na aktywizację. Traktuje Fundusz Pracy, mimo że pieniądze wpłacają tam pracodawcy, jako swoją rezerwę, z którą może robić, co chce. W górę idzie składka rentowa. Ma być lepiej, a bezrobocie rośnie, pensje stoją w miejscu.

Ma być proprzedsiębiorczo, a pojawiają się zapowiedzi podniesienia składki dla samozatrudnionych i wciąż powstają przepisy, które utrudniają życie. Puchnie też administracja.

Ma być nowocześnie, a sypie się program budowy autostrad, nie wspominając o drogach ekspresowych. Ma być nowocześnie, a Stadion Narodowy oddawany jest z ogromnym opóźnieniem, zarządzający nim menedżer dostaje niebotyczną jak na polskie warunki premię.

Wszystko to sprawia, że ludzie zaczynają przecierać oczy i pytać. Gdzie i kiedy czeka nas ta poprawa? Gdzie wędrują nasze pieniądze? Ale najważniejsze pytanie, jakie sobie zadają, brzmi: dlaczego oni tak pięknie mówią, a nijak ma się to do mojego życia?

Emerytalna gilotyna

Premier musi przed gilotyną niezadowolenia uciekać do przodu. Wie, że ludzie nie uwierzą już w piękne hasła, nieobliczalnego Kaczyńskiego, zieloną wyspę czy kryzys, który zmusza do wyrzeczeń. Pokładem ma być batalia o wiek emerytalny. Paradoksalnie sukces Donalda Tuska w tym zakresie i przeforsowanie przez niego tej ustawy w Sejmie może go wzmocnić, a nie osłabić. Na pewno w wewnętrznych parytetach sił. Jeśli polegnie ta reforma, odsunięci od władzy "przyjaciele", niezadowoleni ze sprawowanych funkcji działacze czy po prostu wrogowie Tuska podniosą głowy. Powiedzą, że nie tylko roztrwonił wyborczy wynik, ale że nie potrafi już sprawnie rządzić.

Tusk szuka więc sojuszników. Nie zdarzało się wcześniej, żeby w jednej sprawie potykał się w ciągu zaledwie tygodnia z Komisją Trójstronną, Kongresem Kobiet, własnym i koalicjanta klubem parlamentarnym, co więcej – także z klubami opozycji. Do tego niezliczone konferencje prasowe, spotkania, przekonywania. Pytanie tylko, czy ludzie kolejny raz uwierzą zapewnieniom. Tyle razy słyszeli już, że coś jest konieczne, niezbędne i będzie lepiej. Jeśli tak się nie stanie, wyjdą na ulice i storpedują tę reformę, to paradoksalnie ofiarą tego niezadowolenia padnie zmiana, która wejść w życie powinna – jest korzystna dla gospodarki, rynku pracy, samych obywateli. Znosi też fikcję wypłacalności czegoś, co wypłacalne nie jest. Tyle tylko, że ludzie są już zmęczeni przekonywaniem ich, że coś jest dla nich dobre, a później okazuje się, że to tylko puste hasła. Porażka w tej sprawie to będzie prawdziwy diabelski chichot.

Pikujące sondaże rządu i premiera nie są efektem – jak przekonują niektórzy publicyści – końca genialnej strategii PR, zakłóceń w sposobie sprawowania władzy, odsunięcia w cień ważnych niegdyś przyjaciół, ani nawet skutkiem zapowiadanych, niepopularnych reform. Bardziej liczy się to, że ludzie zorientowali się, iż rząd bez znieczulenia rąbie ich fiskalną siekierą, mając na ustach hasła sprawiedliwości społecznej i dobrobytu. Tyle tylko, że podwyżka danin i kolejne poświęcenia nie idą w parze z obiecywaną poprawą jakości życia.

Przedszkoli i żłobków nie przybywa, podobnie miejsc pracy, wzrost płac zahamował, a drogi, które się budują, zyskają nowy specjalny status: nie będą gotowe, ale "przejezdne". Zgrzyta niemal wszystko, co obiecywał rząd – od reformy edukacji, przez e[pauza]administrację i e-dowody, po politykę sprzyjającą rodzinie czy przedsiębiorcom. To właśnie realne problemy, połączone z zawiedzionymi nadziejami, zmieniają mapę politycznego poparcia partii.

Debeściaki

Zaczęło się, można by rzecz, niewinnie – w styczniu ubiegłego roku w górę poszedł VAT. Rząd tłumaczył, że tak trzeba, bo budżet się nie spina. Przychylne media przyklasnęły – ale oni odpowiedzialni, ratują stan kasy państwa, nie bojąc się niepopularnych decyzji. Wielu ekonomistów zadawało jednak wtedy przytomnie pytania: co z reformami strukturalnymi, które na stałe poprawią kondycję budżetu? Jak przełoży się to na konsumpcję, gdzie podzieją się kolejne 4 mld zł wyrwane obywatelom z kieszeni? No, ale przeszło. Jednak skutki tej podwyżki zaczęły coraz dotkliwiej już po kilku miesiącach bić w ludzi. I tak jest do dzisiaj. W górę poszły ceny (nałożyły się też na to słaby złoty i rekordowe notowania surowców), a ze względu na trudną sytuację na rynku pracy nie podążają za nimi pensje. Efekt? Inflacja wystrzeliła w górę, a realne płace stanęły w miejscu. Ludzie w portfelach mają mniej pieniędzy.

Rząd zachęcony "sukcesem" z VAT – podnosi podatki, a poparcie nie spada – po drodze, w maju, zdemolował OFE i przeszedł w stan hibernacji. Do wyborów kontynuujemy politykę "tu i teraz". Nie musimy się nikomu tłumaczyć, ani prof. Balcerowiczowi, ani opozycji, ani społeczeństwu. Jesteśmy, drogi Leszku, najlepsi.

Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?