Dla obrzydliwych hien cmentarnych nie ma usprawiedliwienia i można mieć tylko nadzieję, że naprawdę nie ujdzie im to płazem, a sąd nie dopatrzy się niskiej szkodliwości społecznej. Ci zwyrodnialcy uprawiali jednak swój proceder po kryjomu, bojąc się nie tyle napiętnowania, ile kary.
Komentując to w radiu, Paweł Wroński z Wyborczej zażartował, że grób Heleny Michnik i Ozjasza Szechtera mogli zniszczyć ostatni żyjący żołnierze wyklęci. Wroński, sądząc z historycznego wykształcenia, zapewne nie jest idiotą ani troglodytą, choć oczywiście mogę się mylić.
Zakładam jednak, że uczony redaktor z Warszawy doskonale wie, z kogo kpi, kogo swymi szyderstwami rani, i robi to celowo. Wie, że robi cmentarnymi hienami ludzi, którzy walczyli z Niemcami, a którym ludowa ojczyzna za przelaną krew odwdzięczyła się stalinowskimi katowniami, mordami, wieloletnim więzieniem, ubecką propagandą zohydzającą ich poświęcenie.
Wroński kary się nie boi, potępienia nie spodziewa. Bo i za co? To żart taki. Niewinny, prawda? Czepiam się po prostu. Przecież gdyby ktoś zdewastował nagrobek któregoś z żołnierzy wyklętych albo zniszczył jeden z nader nielicznych ich pomników, to Wroński sam klepałby się po udach, zarykując z żartu, że to zapewne któryś z rodziców dziennikarzy Wyborczej przypomniał sobie dziarskie czasy KPP.
Tak na marginesie przypadek Wrońskiego pokazuje, że nie mają racji antykomunistyczni opozycjoniści głodujący w obronie lekcji historii rugowanych przez ministrów z PO z liceów. Nie mają racji nawet nie dlatego, że głodówka to argument ostateczny inie godzi się nim szafować, nie wyczerpawszy innych możliwości protestu.