Kazimierz Marcinkiewicz wykazał się bowiem imponującą skutecznością. Tak cudownie wpłynął na firmę, która miała wcześniej kłopoty z płynnością, że z miejsca dostała od ministra transportu wart jakieś 750 baniek kontrakt na budowę autostrady po Chińczykach. Firma co prawda padła na twarz i się zwinęła na amen, ale nasz zapobiegliwy Kazimierz zainkasował uprzednio 60 tys. za doradztwo. I znów źli ludzie wrzeszczą: Lobbing, lobbing! Przecież sam się przyznawał, że organizował spotkania z ministerstwami, a nie rejestrował się jako lobbysta!.
No, ludzie to jednak podli są bezgranicznie. A kto wam powiedział, że jego pomoc przy spotkaniach nie ograniczała się do tego, że podwiózł szefów na spotkanie? No, ja przepraszam, ale za 60 patoli każdy zostałby szoferakiem, nie? Moja, że się tak wyrażę, osoba pierwsza wyraża w dniu dzisiejszym gotowość.
Słabe te żarty? Owszem słabe, mniej więcej jak standardy Marcinkiewicza. Ustawa o lobbingu powstała po to, by oczyścić atmosferę wokół tego biznesu. Bo jest to normalny biznes, który oczywiście jak każdy interes może być prowadzony przejrzyście i uczciwie albo i całkiem na szaro/czarno. I nie będę na byłego premiera do prokuratury donosił, bo się wybroni, tak jak teraz, złapany za rękę, krzycząc: To nie moja ręka!. Ale akurat od byłego szefa rządu można by wymagać ciut mniejszej dezynwoltury w podejściu do prawa.
Bo oczywiście Marcinkiewicz nie robi niczego niezwykłego. Tak jak on pracuje co najmniej kilkudziesięciu byłych polityków albo ludzi wokół polityki się kręcących. Każdy dziennikarz zna ich twarze, niektórych zna z nazwiska. Pytani, co robią, zawsze odpowiadają, że doradzają, rzadziej padnie modne w ubiegłym wieku słowo konsulting. Wykształcenie zdobywali jednak nie na Harvardach, ale w Hawełkach, Flikach czy Dyspensach, zmieniając je z czasem na modniejsze. Ich największym kapitałem nie jest też pełna pomysłów głowa, lecz pełen adresów notes.
Problem? Żaden problem, tak to się kręci od 20 lat ten polityczny biznes. I tylko czasem żal, że skoro już maniery mamy z republik bananowych, to czemu nie moglibyśmy mieć choćby tamtejszej pogody?