Kluczem do naprawy stanu polskiego szkolnictwa jest stworzenie systemowych warunków dla konkurencji. Przy czym chodzi tu o konkurencję uczelni, a nie sektorów – szkolnictwa publicznego i niepublicznego. Konkurencja uczelni służyłaby preferowaniu jakości kształcenia zarówno w uczelniach publicznych, jak i niepublicznych, byłaby więc korzystna dla całego polskiego szkolnictwa wyższego.
Niestety, skłonność do myślenia kategoriami „konkurencji sektorowej" u części środowiska akademickiego jest mocno zakorzeniona.
Siedem lat bez rozporządzenia
Ostatnio część kadry i władz uczelni publicznych twierdzi, że znowelizowana ustawa o szkolnictwie wyższym (od 1.10.2011 r.) zawiera wiele rozwiązań, które mają wspierać uczelnie niepubliczne kosztem uczelni publicznych. Jako przykład zwykle wymienia się w tym kontekście ograniczenie możliwości corocznego wzrostu liczby studentów studiów stacjonarnych w szkołach publicznych do 2 proc. oraz wcześniejszy wiek emerytalny profesorów.
Ten ostatni argument brzmi dziwnie. Sytuacja sprzed 1 października 2011 roku mogła być oceniana jako niekorzystna dla uczelni publicznych, bowiem profesor po ukończeniu 70 lat mógł wchodzić w skład minimum kadrowego tylko w uczelniach niepublicznych. Rozwiązanie, które wprowadza nowa ustawa, sprawia przecież, że teraz może być brany pod uwagę także w uczelniach publicznych. Zatem z punktu widzenia interesu uczelni publicznych jest to zmiana korzystna. A więc skąd ten argument? Profesor Jerzy Woźnicki (w publikowanym na portalu „Rzeczpospolitej" artykule „Jak zmieniać uczelnie") pisze o tych głosach w debacie o szkolnictwie wyższym, w których pojawia się „selektywny dobór argumentów pod z góry założone tezy oraz stwierdzenia mające luźny związek z rzeczywistością". Być może takie głosy miał m.in. na uwadze Autor. Ja byłbym tu łagodniejszy w ocenach, sądząc raczej, że jest to relikt myślenia w kategoriach konkurencji sektorowej, myślenia, które każe wszędzie tropić zagrożenie dla sektorowego (grupowego) interesu.
Ważniejszy jednak jest argument o, jakoby korzystnym dla uczelni niepublicznych, a niekorzystnym dla publicznych, rozwiązaniu ograniczającym do 2 proc. coroczny wzrost liczby studentów studiów stacjonarnych w szkołach publicznych. Łatwo wykazać, że taka teza nie ma pokrycia w faktach. Przypomnijmy, że tylko uczelnie publiczne otrzymują dotacje do studiów stacjonarnych, niepubliczne zaś, mimo gwarancji ustawowych, nie otrzymują jej, gdyż od siedmiu lat minister nie wydał stosownego rozporządzenia.