Staram się sobie poskładać w całość sprawę Amber Gold i nijak nie mogę. Nie mogę na przykład pojąć, jak to jest, że przez wieledziesiąt miesięcy funkcjonuje sobie firma, która - jak się teraz okazuje - prowadzi działania na granicy legalności albo poza nią i nic się jej nie dzieje, nikt jej nie tyka, mimo że obecnie wygląda na to, iż każda możliwa służba od dawna się tą firmą interesowała.
Plączą mi się po głowie jakieś niecne podejrzenia, że na przykład tak się może dziać z firmami, które w jakiś sposób są zblatowane z władzą i z góry idzie nieformalna sugestia, aby ich nie tykać. Do czasu, rzecz jasna. Ale te niecne sugestie natychmiast ulatują, kiedy tylko sobie przypomnę, jak ogromnie zatroskany o los Polaków oraz czystość własnego ugrupowania jest pan premier.
Zastanawiam się także - i też pojąć nie mogę - jak to możliwe, że syn pana premiera, wychowywany w domu rodzinnym w takim poszanowaniu dla standardów etycznych, mógł być jednocześnie piarowcem OLT, związanego z Amber Gold, i dziennikarzem „Gazety Wyborczej", zajmującym się liniami lotniczymi. Może jakaś pomroczność jasna? Takie przypadki wśród synów wysokich dostojników państwowych już się zdarzały.
- Nie jestem również w stanie wytłumaczyć sobie, jakim cudem wspomniana „Gazeta", od wielu lat stanowiąca wzorzec z Sevres dziennikarskiej bezstronności i uczciwości, mogła nie dostrzec, iż jeden z jej dziennikarzy - i to nie byle kto! - ma właśnie atak tejże pomroczności i robi wywiady sam ze sobą.
Rodzą się w mej skołatanej głowie dziwaczne teorie spiskowe, kiedy uświadomię sobie, jak przez kilka lat Amber Gold działał spokojnie i bez specjalnego zainteresowania mediów, a potem nagle, jak na tajemniczą komendę, większość tychże mediów zaczęła się firmie nad wyraz bacznie przyglądać. - Ale to z pewnością także zbieg przypadków. Przecież niemożliwe jest, żeby redaktorzy przyjmowali - od kogoś jakieś dyspozycje.