Ot, choćby charyzmatyczny prezydent A. - jak trzeba, to i samolot przestawić pomoże bez zbytnich ceregieli. Ludzki sędzia M. pójdzie na rękę, a nawet auto - nówka sztuka - taniej załatwi. Bo zna dilera. A europoseł N. swojemu asystentowi, dawniej posłowi M., pomoże zostać w ekstraordynaryjnym trybie konsulem w Helsinkach.
A właśnie, że skucha, bo to owszem, nad morzem, ale nie w Gdańsku, tylko w Szczecinie. Swoją drogą czepiają się teraz konsula Marcinkiewicza, że kwalifikacji żadnych nie ma, tylko znajomego Nitrasa, ale żeby zlitować się, że facet w młodym wieku pracy musi za granicą szukać, to na nikogo liczyć nie można. No, ale wróćmy do Gdańska.
W takim mieście nie tylko żyć łatwiej, ale i na pamięć po śmierci liczyć można. Zwłaszcza jak się jest Vaclavem Havlem, wtedy nazwą człowieka imieniem dużą ulicę. A jak się jest Wałęsą, to i żyć, nie umierać, a lotnisko imię nosi. Takie rozdawnictwo nazw trochę się mści, bo teraz jacyś dziwni ludzie domagają się ulicy Anny Walentynowicz.
No dobrze, ale nie szalejmy, drodzy państwo, bez tego języka nienawiści i dzielenia Polaków na prawdziwych i nieprawdziwych, na żywych i martwych, bez tego nekrolansu. Spójrzcie chociażby na jej biografię - urodzona w Równem, zginęła w Smoleńsku… No Ruska jakaś, jak bonie dydy, a tu się upierają, żeby ulicę w Gdańsku jej dawać!
No i rodzina jakaś taka niezrównoważona, ekshumację zrobiła, bo miała podejrzenia, że to nie ciało matki. Jakby to różnica jakaś była, każdej ludzkiej istocie pochówek się należy, prawda? A poza tym innej matki nie mamy i co nam zrobicie? Ciała nie damy, bo i skąd wziąć? Ziemię na metr w głąb przeczesano, a marszałek Kopacz tak się poświęcała, że jej bąble na nogach wyskoczyły, o czym w gazetach opowiadała, więc nie łże. Proszę się więc nie czepiać, sztucznych problemów nie stwarzać, iść w pokoju.