Brzmi zresztą doskonale: „jesteście ludzkimi wszami, a nie strażnikami moralności”. W tych słowach pod adresem tabloidów widać autentyczną rozpacz.

Tyle że krzyk Stuhra nie zostanie wysłuchany. A takie wypowiedzi mogą mu tylko zaszkodzić. Nie dość, że wywołuje nimi dodatkowe zainteresowanie sobą, to jeszcze ci, którzy poczują się jego atakiem dotknięci – bo pewnie tacy się znajdą – mogą go nękać z czystej złośliwości. Na to, że zostawią rodzinę aktora w spokoju, szanse są marne.

Naprawdę szczerze Maciejowi Stuhrowi współczuję, bo czytanie w gazetach na temat swoich problemów osobistych to nic przyjemnego. Zwłaszcza gdy piszą kłamstwa (a tak jest ponoć w tym wypadku). Ale obrażanie się na tabloidy i obrażanie tabloidów to żadne wyjście. To tak jakby obrażać się na komary, że kąsają. Albo na wszy, jak mówi Stuhr.

Tabloidy są, jakie są. Jeśli ktoś jest osobą publiczną i człowiekiem inteligentnym, musi to przyjąć do wiadomości. W przeciwnym wypadku naraża się na śmieszność. Nigdy nikogo nie nazwałbym publicznie ludzką wszą, ale każdy, kto zna reguły tej gry, wie, że tabloidy nie przestrzegają żadnych zasad poza tymi, które same ustalą. Dlatego można z nimi tylko przegrać. Bo bohaterowi publikacji wydaje się, że to salonowiec, a tabloidy uznają tylko dupniaka. Przekonali się o tym, by sięgnąć po najbardziej spektakularne przykłady, choćby Kazimierz Marcinkiewicz, który dostarczał im newsów, czy Edyta Górniak, która w akcie desperacji sfotografowała brudną pieluchę syna.

Są tylko dwa sposoby, żeby sobie z tabloidami poradzić. Bezwzględna akceptacja w stylu „królowej Pudelka” (czyli najpopularniejszego plotkarskiego portalu), która powiedziała mi kiedyś, że „Doda zarabia na Pudelku, a Pudelek na Dodzie”. Albo bezwzględna odmowa. Nie tylko wypowiedzi dla takich mediów, ale i uczestnictwa w tzw. show-biznesie, no i konsumpcji tabloidowych newsów. Absolutne odcięcie się od tego świata. Tyle że na to mało kogo stać. Nie po to w końcu zostaje się artystą czy gwiazdą, żeby nie czytać o sobie w gazetach.