Jeszcze motocykliści wielbiący Stalina i Putina nie wjechali do Polski, a już analitycy w Moskwie mogą sobie pogratulować. Prowokacja z zapowiedzią rajdu Nocnych wilków pokazała niezdecydowanie polskich władz, brak zdolności unijnych państw środkowej Europy do szybkiej koordynacji działań i rosnącą miłość do Rosji u części polskiej prawicy. Jak na dwa tygodnie kolejnej zagrywki w wojnie hybrydowej przeciw sąsiadom– całkiem niezły bilans.
Polityka prowokacji
Od ponad roku przeżywamy to samo, co było doświadczeniem pokolenia naszych dziadków po utworzeniu Związku Sowieckiego pod wodzą Lenina. Ludzie odkrywali z konsternacją, że wszystkie zasady europejskiej cywilizacji – zaufanie, poszanowanie prawa, dobre obyczaje w dyplomacji i zwyczaj oddzielania polityki od wielu dziedzin życia - są łamane i wykorzystywane do zwodzenia i upokarzania przeciwników.
Sowieci oszukiwali innych na wszystkie możliwe sposoby, ale co rusz użalali się, jak bardzo Zachód krzywdzi swoimi podejrzeniami miłujące pokój państwo radzieckie. W tych spektaklach ważną role pełnili użyteczni idioci wzywający, by nie widzieć w obywatelu sowieckim agenta; przekonujący, że wysyłanych za granicę dyplomatów trzeba obdarzać zaufaniem, a naukowców z ZSRR nie powinno się podejrzewać o werbowanie zachodnich kolegów dla sowieckiego wywiadu.
W celu uwiarygodnienia swojej niewinności – co pewien czas wpuszczano zachodnich policjantów w pułapki. Aranżowano kontrolowany wyciek informacji, że w jakimś pociągu czy na statku może być przemycany jakiś rewolucjonista, by potem triumfować na oczach bezstronnych świadków, gdy okazywało się, że nikogo takiego nie ma.
Rosja Putina wraca do sowieckiej polityki prowokacji. Każda operacja służy do sprawdzania zdolności innych państw do odpowiedzi na agresywne demonstracje Moskwy. Tak było, gdy pół roku temu rosyjskie służby z granicy porwały estońskiego oficera wywiadu. Tak jest, gdy rosyjskie bombowce ocierają się niemal o brytyjskie myśliwce albo gdy wicepremier Dymitrij Rogozin ogłasza na norweskim Spitsbergenie: „Musimy uczynić Arktykę swoją. Jednym może się to podobać, innym nie, ale to ich problem”.
Polsce serwowano dotąd prztyczki symboliczne - od zwlekania z oddaniem wraku Tu154 poprzez zabór budynku konsulatu RP w Petersburgu, oskarżenia Polski o stworzenie „obozów śmierci” dla sowieckich jeńców w latach 1919-1921 aż po grę kwestią budowy pomnika w Smoleńsku. Na tym tle zapowiedź wjazdu do Polski kolumny „Nocnych wilków” – skrajnie szowinistycznego gangu motocyklowego– jest czymś nowym. Pierwszą próbą demonstracji siły putinowców na polskim terytorium. Wyjątkowo złowrogi przykład możliwej przemocy symbolicznej.
Wyuczona bezradność
Wydawałoby się więc, że brak zgody na taką demonstrację będzie czymś oczywistym. Polskie państwo ma prawo nie wpuścić na swój teren osoby, która może stanowić zagrożenie lub demonstrującej postawę, hasła i symbole obraźliwe dla naszej historii. Ta zasada jest podstawą suwerenności każdego państwa. Jeśli stosuje się ją wobec byle grupy zagranicznych kiboli, to tym bardziej można ją zastosować wobec skrajnie upolitycznionego gangu motocyklowego, oskarżanego o stosowanie przemocy na terenie Rosji. Tym bardziej, że polskie władze mogły powołać się na precedens. W sierpniu 2009 roku MSWiA nie wpuściło do Polski uczestników rowerowego rajdu ukraińskich nacjonalistów zorganizowanego ku czci Stepana Bandery.