Zaprzepaszczona szansa synodu

Promowanie biskupów odrzucających nauczanie Kościoła i sprawianie wrażenia, że dyskusja na temat nierozerwalności małżeństwa jest możliwa, wywołuje zamieszanie w umysłach katolików – pisze publicysta.

Aktualizacja: 19.10.2015 19:51 Publikacja: 18.10.2015 21:31

Tomasz Terlikowski

Tomasz Terlikowski

Foto: Fotorzepa/Rafał Guz

Jeśli ktoś miał nadzieję na to, że dwa synody w Watykanie nadadzą nową dynamikę ewangelizacji rodzin, to w zasadzie może się już z nią pożegnać. Teraz musiałby się wydarzyć cud (to znaczy papież Franciszek musiałby opublikować dokument, który niewiele lub zgoła nic nie miałby wspólnego z obradami), żeby po dwóch spotkaniach hierarchów pozostało coś więcej niż potężne medialne zamieszanie i zamęt w głowach wiernych.

Cel, którym miało być umocnienie rodzin i rozwój refleksji nad małżeństwem, nie został więc osiągnięty, a realnym skutkiem tegorocznego synodu jest coraz większy niepokój wiernych, którzy zupełnie otwarcie sygnalizują już, że obawiają się, iż biskupi chcą odrzucić katolicką doktrynę i zastąpić ją jakąś formą politycznie poprawnej liberalnej religijności, mającej mało wspólnego nie tylko z tradycją Kościoła, ale nawet z Ewangelią.

Swąd szatana

I, niestety, powyższe spostrzeżenia nie są w najmniejszym stopniu przesadzone. Potwierdzają je opinie wprost formułowane przez niektórych ojców synodalnych. – Wierni na Łotwie są zaniepokojeni – wyznał podczas obrad synodu metropolita Rygi abp Zbigniew Stankiewicz. Jeszcze mocniej niepokój ów zamanifestował metropolita Astany abp Tomasz Peta – przywołał on w odniesieniu do obecnych (i ubiegłorocznych obrad) słowa bł. Pawła VI o „swądzie szatana", który przedostał się do Kościoła.

Powód? Propozycje, by dopuścić do komunii rozwodników żyjących w związkach cywilnych, twierdzenie części biskupów, że konkubinat jest związkiem, który sam w sobie może mieć pewną wartość, oraz obrona homoseksualizmu, jakby był on czymś normalnym. Abp Peta zaznaczył, że znalazły się one również w obecnym „Instrumentum laboris" – dokumencie roboczym będącym podstawą prac synodalnych.

Nie zabrakło także apelu ludzi świeckich, którzy zwrócili się do ojców synodalnych, aby ci nie odrzucali doktryny Kościoła. „Niech Kościół po raz kolejny przypomni światu o pięknie wierności małżeńskiej, gdy małżonkowie żyją w jedności z Chrystusem" – napisało ponad 100 konwertytów na katolicyzm, którzy podkreślają, że właśnie ten element doktryny Kościoła ma obecnie szczególne, prorockie znaczenie dla świata.

Skąd tak mocne wypowiedzi? Odpowiedź jest prosta. Otóż choć na początku obecnego synodu prymas Węgier kard. Peter Erdő wygłosił przemówienie, w którym jasno wyłożył całość katolickiego nauczania na temat małżeństwa, i zapewnił, że nie będzie ono naruszane, to już dzień później podczas konferencji prasowej inny hierarcha przekonywał, że sprawa komunii dla rozwodników nie jest jeszcze przesądzona, a opinie kardynała to tylko jego prywatna sprawa. A później poszło już z górki. W kolejnych wypowiedziach zaproszonych na konferencje prasowe hierarchów można było usłyszeć, że Kościół nie może odmawiać komunii osobom w ponownych związkach, że trzeba dostrzec wartość w konkubinatach i związkach homoseksualnych. Jeden z francuskojęzycznych biskupów zasugerował nawet, by nierozerwalność przypisać wszystkim kolejnym małżeństwom rozwodników i w ten sposób rozwiązać problem braku akceptacji dla rozwodów w Kościele.

„Nie chodzi tu o zmianę doktryny o nierozerwalności małżeństwa. Wręcz przeciwnie. Jest dla nas jasne, że nawet małżeństwo naturalne, zawarte przed urzędnikiem stanu cywilnego, jest nierozerwalne. Pytamy się jednak, jaka jest natura związku zawartego po rozbiciu pierwszego małżeństwa, kiedy w człowieku nie gaśnie pragnienie bycia mężem, żoną, matką czy ojcem. Jeśli po rozwodzie zostanie zawarty kolejny stabilny związek, jeśli narodzą się w nim dzieci, czy Kościół może twierdzić, że ten związek nie jest definitywny, że można się rozstać, żyć jak brat i siostra, co de facto oznacza separację? A może trzeba raczej uznać, że mamy tu do czynienia z drugim związkiem naturalnym, który również jest nierozerwalny, a człowiek nie może go rozdzielać. Nierozerwalność należy bowiem do istoty ludzkiej miłości" – mówił Radiu Watykańskiemu bp Jean-Paul Vesco z Algierii, były prowincjał dominikanów we Francji. Inni ojcowie synodalni sugerowali, by w ogóle zrezygnować ze zbyt trudnego sformułowania „nierozerwalność" i zastąpić je nieostrym i niejednoznacznym słowem wierność, a także – to już wnioski z pracy w grupach – by „nie mówić zbyt natarczywie o nierozerwalności, żeby nie stwarzać wrażenia, że jest to nasz jedyny problem". Przykłady takich wypowiedzi można mnożyć.

Brońmy nowej mniejszości

Oczywiście nie są to głosy jedyne. Nie brak odważnych hierarchów, którzy z pasją bronią katolicyzmu przed pomysłami rozmaitej maści rozmywaczy w purpurowych szatach. Przewodniczący Konferencji Episkopatu Ameryki kard. Timothy Dolan uciekł się nawet do ironii, by uświadomić swoim kolegom, do czego są powołani. „Czy mogę zasugerować, że istnieje nowa mniejszość w świecie, a nawet w Kościele? Mam na myśli tych, którzy opierając się na łasce i miłosierdziu Boga, walczą o cnotę i wierność. Myślę o parach, które przychodzą do Kościoła po sakrament małżeństwa – biorąc pod uwagę fakt, że przynajmniej w Ameryce Północnej tylko połowa naszych ludzi przyjmuje ten sakrament. To pary, które zainspirowane nauczaniem Kościoła, że małżeństwo jest na zawsze, przetrzymały razem przeróżne próby. To pary, które przyjęły Boży dar wielodzietności. To młodzi mężczyźni i kobiety, którzy zdecydowali się nie żyć razem aż do małżeństwa. To homoseksualni mężczyźni lub kobiety, którzy chcą żyć w czystości. To pary, w których żona postanowiła poświęcić obiecującą karierę zawodową, aby pozostać w domu i wychowywać dzieci... Ci wspaniali ludzie dzisiaj często czują się mniejszością, na pewno w kulturze, ale nawet czasami w Kościele! Wierzę, że jest ich znacznie więcej, niż nam się wydaje, ale biorąc pod uwagę dzisiejsze ciśnienie, często czują się wykluczeni. Kto może dać im wsparcie i zachętę? Telewizja? Czasopisma lub gazety? Filmy? Broadway? Ich rówieśnicy? Zapomnij! Oni patrzą w stronę Kościoła i na nas, szukając wsparcia i zachęty oraz serdecznego poczucia »włączenia«, otwartości na nich. Nie możemy ich zawieść" – mówił.

W tym samym duchu wypowiedział się przedstawiciel Konferencji Episkopatu Słowacji abp Stanislav Zvolenský. „We wszystkich krajach, diecezjach i parafiach jest wiele rodzin, które żyją zgodnie z wymogami moralności. To one są normą, którą możemy wskazać innym. A kiedy się z nimi rozmawia, również z ich dziećmi, to zawsze dziękują Bogu i zapewniają, że to dzięki Jego łasce mogą żyć razem i przezwyciężać różne trudności i własne słabości. Są one świadectwem prymatu łaski w życiu człowieka. Bardzo dobrze zdają sobie sprawę z obecności, bliskości Boga w życiu rodziny. Należy je wspierać, bo są one przykładem dla innych".

Jednoznacznie w obronie doktryny i ewangelicznego nauczania Jezusa Chrystusa wypowiadali się także biskupi z Polski (szczególnie mocno abp Stanisław Gądecki i abp Henryk Hoser), hierarchowie afrykańscy (na wielkiego obrońcę ortodoksji wyrasta prefekt Kongregacji Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów kard. Robert Sarah z Gwinei) czy Bliskiego Wschodu. Kłopot polega tylko na tym, że to nie ich wypowiedzi były szczególnie promowane przez sekretariat synodu. W przypadku utajnienia obrad (czego dobitnym przykładem jest zakazanie metropolicie poznańskiemu publikowania własnych notatek na temat obrad synodalnych), to właśnie sekretariat decyduje, jaki obraz przebija się do mediów. Promowanie biskupów odrzucających nauczanie Kościoła i sprawianie wrażenia, że dyskusja na temat nierozerwalności małżeństwa czy cudzołóstwa jest możliwa, wywołuje zamieszanie w umysłach katolików.

I właśnie ten obraz – zamieszania, podważania doktryny katolickiej przez biskupów, kwestionowania nauczania nie tylko o moralności, ale i Eucharystii – pozostanie w umysłach większości wiernych. I nie ma co winić za to mediów, które zwyczajnie relacjonują to, co mówione jest na synodzie. Radio Watykańskie trudno oskarżyć o intencje wrogie Kościołowi, ale ono też cytuje obficie wypowiedzi, których niekatolicki charakter jest absolutnie jednoznaczny. Winę za robienie ludziom wody z mózgu ponosi więc część uczestników synodu, a także ci z sekretariatu, którzy wpadli na pomysł, by zamiast umacniać rodzinę i małżeństwo, zająć się osłabianiem ich i promowaniem rozwiązań, które doprowadziły już do upadku części wyznań protestanckich (tak jest z pomysłem, by pewne kwestie moralno-duszpasterskie pozostawić do decyzji lokalnym Kościołom, pomysł ten forsowany obecnie jako antidotum na brak zgody ojców synodalnych rozsadził już Wspólnotę Anglikańską).

Milczenie Franciszka

Próżno też szukać pozytywów (może poza rozmodleniem przerażonych skutkami obrad katolików) obecnego synodu. O pogłębieniu czy rozwoju doktryny, którą tak wspaniale budował św. Jan Paweł II (w teologii ciała będącą podstawą autentycznie katolickiego myślenia o małżeństwie) nie może być mowy, bowiem ojcowie synodalni w większości – co podkreśla abp Hoser – nie odwołują się do magisterium papieża z Polski, a ortodoksi muszą zajmować się poprawianiem jawnie heretyckich sformułowań „Instrumentum Laboris" czy pomysłów niewiernych nauczaniu Kościoła hierarchów. W efekcie dokumenty przygotowywane przez synod są słabe, wnioski formułowane płytkie i nie widać najmniejszego pogłębienia nauczania.

Jedyną osobą, która może sprawić, by oba synody przyniosły jakiekolwiek pozytywne skutki, jest papież. Ale na razie nie jest nawet jasne, czy Franciszek zamierza napisać posynodalną adhortację. Jeśli nie, to po dwóch synodach, które miały umocnić rodzinę, pozostanie jedynie zamęt w głowach wiernych i rozmycie doktryny. A także sformułowania, do których odwoływać się będą przez lata liberałowie chcący osłabić nauczanie Kościoła.

Autor jest doktorem filozofii, redaktorem naczelnym telewizji Republika, ostatnio opublikował książkę o synodzie pt. „Herezja kardynałów"

Jeśli ktoś miał nadzieję na to, że dwa synody w Watykanie nadadzą nową dynamikę ewangelizacji rodzin, to w zasadzie może się już z nią pożegnać. Teraz musiałby się wydarzyć cud (to znaczy papież Franciszek musiałby opublikować dokument, który niewiele lub zgoła nic nie miałby wspólnego z obradami), żeby po dwóch spotkaniach hierarchów pozostało coś więcej niż potężne medialne zamieszanie i zamęt w głowach wiernych.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Kaczyński dogadał się z Ziobrą. PiS ma kandydata na prezydenta RP
Materiał Promocyjny
BaseLinker uratuje e-sklep przed przestojem
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Haszczyński: Rok traumy i nienawiści. Palestyńscy liderzy nie potępili Hamasu za 7 października
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Czarnek naucza w kościele. PiS, upolityczniając religię, przyspiesza laicyzację
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kozubal: Dlaczego trzeba bić na alarm
Opinie polityczno - społeczne
Jan Nowina-Witkowski: Reset sceny politycznej po upadku PiS to szansa dla polskiej prawicy