W marcu obchodziliśmy 60. rocznicę podpisania traktatów stanowiących podwaliny dzisiejszej Unii Europejskiej. Przez dziesięciolecia, w czasie których wykuwał się obecny jej kształt, proces integracji miał własną dynamikę. W różnych okresach napędzały go różne motywy, począwszy od chęci zapewnienia Europie trwałego pokoju, a skończywszy na planach uczynienia z niej najbardziej konkurencyjnego elementu światowej gospodarki. Dziś mocnych argumentów za integracją dostarcza przede wszystkim otoczenie Unii. Zmiany w nim zachodzące powodują, że działania podejmowane przez poszczególne kraje na własną rękę będą coraz mniej skuteczne. W kontekście tych zmian dezintegracja europejska wydaje się wręcz irracjonalna.
Nie oznacza to jednak, że nie może do niej dojść. Jak wskazują doświadczenia z przeszłości (także tej nieodległej, by przywołać niedawną decyzję o brexicie), również procesy dezintegracji charakteryzują się własną dynamiką, która nie do końca podąża za tym, co w powszechnym przekonaniu uznawane jest za racjonalne. W tej sytuacji złe odczytanie procesów politycznych zachodzących w Europie oraz brak rozwiązania problemów z przeszłości (m.in. wad w konstrukcji Unii i strefy euro oraz nadmiernie narosłych długów) może doprowadzić do rozpadu UE wtedy, gdy jej znaczenie dla europejskich krajów – w tym Polski – jako instrumentu zachowania globalnego znaczenia i oddziaływania będzie dramatycznie rosnąć.
To nie jest świat dla małych krajów
Dyskutując o integracji czy też dezintegracji europejskiej, często pomija się dynamikę globalnych procesów. Tymczasem wiele z nich ma dziś dla Europy olbrzymie znaczenie. W tej sytuacji warto się przyjrzeć kilku z nich.
Pierwszy odnosi się do malejącej roli Europy w świecie. To konsekwencja wyrastania nowych potęg. Chiny, które jeszcze dziesięć lat temu miały PKB (z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej) na poziomie zaledwie 45 proc. unijnego, dziś dysponują takim samym potencjałem gospodarczym. Za chwilę będziemy świadkami podobnego skoku także w przypadku Indii. Za potęgą gospodarczą idzie ich rosnąca siła militarna i polityczna.
W konsekwencji szybkiej ekspansji wielu rozwijających się krajów europejskie państwa – z perspektywy globalnej – w szybkim tempie relatywnie maleją i tracą na znaczeniu. Do grupy tej zaliczają się nawet Niemcy. Ta największa unijna gospodarka jeszcze dziesięć lat temu reprezentowała 4,2 proc. globalnego PKB, dziś odpowiada już jedynie za 3,3 proc., a za dziesięć lat będzie to – według prognoz – tylko około 2,5 proc. O ile w 2005 r. PKB Niemiec stanowił 43 proc. PKB Chin i 87 proc. Indii, to dziś odpowiednio jedynie 20 i 48 proc. Co więcej, ze względu na czynniki strukturalne (chociażby te związane z demografią) tego trendu nie można odwrócić – z każdym kolejnym rokiem niemalże każdy europejski kraj staje się z globalnej perspektywy coraz mniejszy.