Myślicie, że chodzi o polityka? Nie. Tym dyktatorem i wszechwładcą jest... urzędnik. Ostatni przykład to urzędnik gdańskiego oddziału ZUS. Jedną interpretacją rozbił na kawałki ogłoszoną z pompą tzw. ulgę na start – czyli zwolnienie ze składek na ubezpieczenie społeczne dla rozpoczynających działalność przedsiębiorców.
Ulga ta miała zachęcić do zakładania mikrofirm te osoby, które wahają się z rozpoczęciem działalności. Na początku, gdy przychody są małe i niepewne, niekiedy trudno coś zarobić. A składki trzeba płacić co miesiąc – nie ma zmiłuj. W Gdańsku najwyraźniej ktoś w ulgę uwierzył, ale z godnej pochwały ostrożności – zapytał, co na to ZUS. A urzędnik Zakładu wyjaśnił, że to bzdury! Że będzie takich przedsiębiorców traktować jak zleceniobiorców i zedrze składkę z każdego przez nich zarobionego grosika. Jednym słowem: z „ulgi na start" zostały drzazgi.
W instytucje, które niedawno świętowały jej wprowadzenie, jakby piorun trzasnął. Po chwilowym szoku wydały oświadczenia, że żadnych składek nie trzeba, że „gdańska interpretacja" to indywidualny przypadek. I śmiało można korzystać z „ulgi na start".
Przekonują mnie one niewiele bardziej niż e-maile od egzotycznych „multimilionerów", które czasem wpadają na moją pocztę. Oferują oni wielkie zyski w zamian za pomoc w jakiejś operacji finansowej. Dzięki której można zarobić krocie – o ile tylko wyśle się im dziś 50 dolarów. Nie wysyłam!
Dla mnie „ulga na start" to symbol. Przykład wszystkich grzechów polskiej rzeczywistości gospodarczej zebranych w jednej gorzkiej pigułce. Mamy przepisy, które mają zmienić coś na lepsze. Zmiana zostaje odtrąbiona jako wielki sukces, długo oczekiwany przełom. Przepisy trafiają jednak na biurko urzędnika, który ma je zastosować w jakimś konkretnym przypadku. Okazują się tak niejednoznaczne, że urzędnik wyrzuca do kosza cały sens zmian! Ma gdzieś ulgi, wsparcie przedsiębiorców i obietnice rządzących. Ma być zapłacone! Składkę trzeba zebrać! Zedrzeć z tych lub innych pleców – w kasie ma się zgadzać! Odpowiedzialne instytucje wydają z siebie tylko uspokajające komunikaty, które w sensie prawnym nie mają żadnego znaczenia. Bo liczy się interpretacja prawa – a tej dokonał urzędnik. I koniec gadania! Decyduje „Ja, Urzędnik"!