Pozornie kryzys cenowy rozpoczął się dopiero w II kwartale i rozpędził w czasie gorącego lata, gdy wzrosło zapotrzebowanie na prąd. W kwietniu Towarowa Giełda Energii odnotowała wzrost cen na rynkach terminowych. Dla dostaw energii elektrycznej na 2019 r. średnio ważona cena w kontrakcie rocznym wyniosła 199,39 zł/MWh. Ale pod koniec maja ceny z dostawą na trzeci kwartał 2019 r. przebiły 300 zł. I taki poziom utrzymuje się w ostatnich trzech miesiącach.
Na wzrost cen zareagował w lipcu minister energii Krzysztof Tchórzewski: zapowiedział nowelizację prawa energetycznego i obowiązek sprzedaży całego prądu poprzez giełdę. Od początku 2018 r. dotyczy to 30 proc., a od 2010 r. dotyczyło tylko 15 proc. (wyjątek to posiadający kontrakty długoterminowe, którzy musieli 100 proc. energii sprzedawać na giełdzie).
Ekspres konsultacji
14 sierpnia resort skierował do konsultacji publicznych projekt nowelizacji ustawy. Tryb uzgodnień projektu zbulwersował wiele instytucji i osób, bo przewidziano tylko trzy dni na składanie uwag, w tym jeden świąteczny 15 sierpnia. Nijak to się ma do ustawy o związkach zawodowych, o organizacjach pracodawców czy Radzie Dialogu Społecznego, które wyznaczają na konsultacje 30 dni i tylko w wyjątkowych przypadkach 21.
Projekt nowelizacji rząd przyjął dopiero 9 października. Jego centrum informacyjne ogłosiło, że przepisy powinny poprawić pozycję odbiorców na krajowym rynku energii elektrycznej, a sprzedaż prądu wyłącznie poprzez giełdę ma „ograniczyć ewentualny wzrosty cen energii elektrycznej na rynku hurtowym, nie wynikające z czynników wpływających na koszt jej wytworzenia czy pozyskania z sąsiadujących systemów".
Biada tym, którzy poprzestaną na lekturze pierwszej części tego zdania i nieopatrznie uwierzą, że obligo giełdowe uchroni nas przed wzrostem cen. Trzeba czytać drugą część. Ceny giełdowe będą się zmieniać, rosnąć i maleć, ale nie powinny być wrażliwe na czynniki niewynikające z rzeczywistych kosztów wytworzenia energii. I miejmy nadzieję, że tak będzie.